Choć pomysły Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na podział dotacji dla uczelni wyższych ich przedstawicielom generalnie się podobają, diabeł tkwi w szczegółach.
– Już w przyszłym roku uczelnie będą musiały ograniczyć liczbę studentów – i tych, którzy już studiują, i tych, których będą rekrutować – powiedział prof. Jan Cieśliński z Uniwersytetu w Białymstoku na posiedzeniu podkomisji stałej do spraw nauki i szkolnictwa wyższego. I dodał, że przyszłoroczni maturzyści będą mieli dużo trudniej dostać się na studia. I w porównaniu z maturzystami z poprzednich lat, i tymi, którzy za kilka lat będą chcieli przekroczyć mury uczelni.
Wszystko za sprawą wprowadzenia tzw. wskaźnika dostępności akademickiej, od którego będzie zależała wysokość dotacji dla uczelni akademickich. W zamyśle ministerstwa ma on skłaniać do rozważniejszego przyjmowania studentów i doktorantów tak, aby ich liczba nie była zbyt duża w stosunku do kadry. Pod uwagę będą brane osoby na studiach stacjonarnych i niestacjonarnych. Gdy stosunek liczby studentów i doktorantów do liczby nauczycieli akademickich będzie wyższy niż 13, uczelnia otrzyma mniej środków.
Problem w tym, że w tym roku szkoły wyższe przeprowadziły rekrutacje, biorąc pod uwagę dotychczasowe zasady premiujące większą liczbę studentów. Nowy algorytm naliczania dotacji ma funkcjonować już w przyszłym roku.
– Uczelnie nie mogą być karane za to, że funkcjonowały według innej logiki. Zmiany powinny być rozłożone w czasie – mówi Aleksander Temkin ze stowarzyszenia Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej.