Choć założenie reformy edukacji było takie, by uczniowie dłużej zostali w swoim środowisku, wielu z nich teraz zmienia szkołę. Tylko rywalizacja o miejsca jest większa. W dużych miastach wiele szkół podstawowych decyduje się na utworzenie oddziałów dwujęzycznych. W mniejszych miastach to już rzadkość, nie mówiąc już o szkołach wiejskich. A reforma miała wyrównywać szanse.
– I rzeczywiście reforma wyrównuje szanse, ale w tym przypadku w dół. Trudno sobie wyobrazić, że mała, wiejska szkoła znajdzie specjalistę od nauczania dwujęzycznego. To nie jest tylko kwestia zwiększenia liczby godzin danego języka, ale też nauczania przedmiotów w tym języku – komentuje Dorota Łoboda z Ruchu Rodzice przeciw Reformie Edukacji. Zwraca też uwagę, że nawet jeśli dziecko pozostanie w swojej szkole, ale wybierze oddział dwujęzyczny, i tak zmieni częściowo środowisko – w klasie będą inni uczniowie, także ci z innych szkół, a lekcje będą prowadzić inni nauczyciele.
Wcześniej nastolatki po szóstej klasie decydowały z rodzicami, jakie gimnazjum będzie dla nich najlepsze. A przy rekrutacji do szkół dwujęzycznych rejonizacja nie obowiązywała. Liczyły się osiągnięcia ucznia.
Zgodnie z nowym prawem oświatowym w rekrutacji do klas dwujęzycznych pierwszeństwo mają uczniowie danej szkoły. A przecież przy rekrutacji do podstawówek obowiązuje rejonizacja. O przydzieleniu do szkoły decyduje więc miejsce zamieszkania.
– Efekt jest taki, że dzieci, które mają dużo lepsze wyniki, ale są spoza danej szkoły, mogą nie dostać się do klasy dwujęzycznej. To niesprawiedliwe. Jeśli więc w szkole podstawowej, do której uczęszcza uczeń, nie powstaną klasy dwujęzyczne, czeka go bardzo trudna rekrutacja – mówi Dorota Łoboda.