Prezydent Duda jedzie na Ukrainę, by znów próbować załagodzić kryzys narastający między naszymi krajami. To jego trzecia próba, dwie poprzednie były nieudane.
Część ekspertów wskazuje, że nasz Pałac Prezydencki „inaczej rozstawia akcenty" we współpracy z Ukrainą niż rząd, a to „daje nadzieję, że stosunki między naszymi krajami nie zepsują się ostatecznie".
Rzeczywiście szef państwa polskiego chciałby przede wszystkim rozmawiać z Petrem Poroszenką o problemach bezpieczeństwa „w kontekście sytuacji na wschodniej Ukrainie". Czyli o niewypowiedzianej, ale jak najbardziej realnej wojnie toczonej od trzech lat przez Ukrainę z Rosją. Jedynym elementem tzw. polityki historycznej będą odwiedziny w „trzecim Katyniu", czyli na cmentarzu polskich oficerów zamordowanych w lesie pod Charkowem.
W przyszłym roku Polska będzie niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, a to powinno zwiększyć nasze możliwości wpływania na rozwój sytuacji w regionie. Prezydent Duda nie pojedzie oczywiście na pierwszą linię frontu, ale spotka się w Charkowie z członkami misji zarówno OBWE, jak i ONZ. Bez wątpienia, by zorientować się, jak wygląda sytuacja w strefie wojny i co Polska będzie mogła zrobić, gdy już zasiądzie w najbardziej ekskluzywnym gremium politycznym świata.
Ani termin wizyty, ani jej tematy nie były tajemnicą i to powinno chyba wyjaśniać ostatni zamach terrorystyczny we Lwowie na polski autobus turystyczny. W pobliżu uszkodzonej maszyny znaleziono części od granatnika. Poprzednio takim narzędziem posłużono się na zachodniej Ukrainie w marcu, gdy ostrzelano nasz konsulat w Łucku. W październiku ukraiński minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow poinformował, że sprawcy ataku (jak i kilku innych napadów, w tym na dwie synagogi) zostali złapani. Nie jest jednak wcale powiedziane, że była to jedyna taka grupa buszująca na Ukrainie.