Rzeczpospolita: W Senacie powiedziała pani, że nowelizacja ustawy o IPN doprowadziła do „absolutnie tragicznej sytuacji międzynarodowej”. Dziwiła się pani, że „nikt jakoś nie zrozumiał tego, że wprowadzenie tej ustawy do Sejmu dzień przed rocznicą dotyczącą Holokaustu spowoduje taką burzę”. Później jednak głosowała pani za ustawą. Oznacza to, że jest pani przeciwna tej nowelizacji czy tylko trybowi i terminarzowi prac nad nią?
Anna Maria Anders: Popieram ustawę w zaproponowanym kształcie i dlatego głosowałam za jej przyjęciem. Ogromna liczba wypowiedzi nieprawdziwych, mówiących o Polsce w sensie państwa jako instytucjonalnym współsprawcy Holokaustu, przenigdy nie powinna mieć miejsca. W tej ustawie nie chodzi przecież o to, by karać kogoś, kto doznał jakiejś krzywdy ze strony obywatela polskiego i chce o tym opowiedzieć. Trzeba zrozumieć ducha tych przepisów i tu zabrakło pełnego skomunikowania się z naszymi partnerami zagranicznymi. I właśnie o to chodziło w mojej wypowiedzi, bo absolutnie niepodważalne jest, że znaleźliśmy się w trudnej sytuacji. Teraz trzeba włożyć konkretną pracę w powrót na właściwe tory.
Może tę pracę trzeba było wykonać w Senacie? Czy senatorowie zrobił błąd, nie wprowadzając poprawek do ustawy?
Gdyby miały być wprowadzane wszystkie poprawki, to oznaczałoby, że możemy ten projekt wyrzucić do kosza. Parlament powinien podejmować suwerenne decyzje. Wszyscy jesteśmy przedstawicielami obywateli z naszych okręgów wyborczych. I to ich wola musi być dla nas wiążąca.
W tej sprawie oprócz spełniania obietnic wyborczych pojawia się kontekst międzynarodowy. Senat podejmował decyzję w czasie nasilonej krytyki międzynarodowej. Departament Stanu USA oświadczył, że „procedowana ustawa może być zagrożeniem dla wolności słowa i badań naukowych”. A w Izraelu Kneset szykuje ustawę o karaniu za negowanie udziału w Zagładzie pomocników nazistów. Nie powinniście państwo mimo wszystko uwzględnić tych opinii?