– Wzrost konsumpcji miał zwolnić już w II połowie 2017 r. ze względu na negatywny wpływ wysokiej bazy odniesienia, związanej z wprowadzeniem programu 500+ rok wcześniej. Tak się nie stało m.in. z powodu bardzo szybkiego wzrostu funduszu płac. A on będzie się utrzymywał. W 2018 r. wzrost płac będzie ocierał się o 10 proc., a przy tym będzie szybszy w tych sektorach, gdzie wynagrodzenia są generalnie niższe. To ważne, bo skłonność do konsumpcji jest najwyższa wśród osób najmniej zarabiających – tłumaczy Pytlarczyk. – Program 500+ jest wart około 24 mld zł tylko na papierze. Faktycznie jego waga jest dużo większa, bo wywołuje efekt mnożnikowy. Poprawia zdolność kredytową gospodarstw domowych, uruchamia popyt na kredyt, włącza do konsumpcji ludzi dotąd praktycznie z niej wykluczonych – przyznaje Tomasz Kaczor, główny ekonomista Banku Gospodarstwa Krajowego. – W 2018 r. może wyhamować wzrost zatrudnienia, co teoretycznie może ujemnie wpłynąć na dynamikę konsumpcji. Ale jednocześnie przyspieszy wzrost wynagrodzeń, którego znaczenie dla dynamiki konsumpcji jest większe.
Handel już nie pomoże
Ekonomiści są natomiast zgodni co do tego, że nadchodzący rok przyniesie wreszcie wyraźne odbicie inwestycji w polskiej gospodarce. Zaczęły one wprawdzie rosnąć w II kwartale br., po pięciu z rzędu kwartałach spadku, ale bardzo niemrawo. Ostatnie znane dane, za III kwartał br., pokazały wzrost nakładów brutto na środki trwałe o 3,3 proc. W 2018 r., jak przeciętnie przewidują ankietowani przez „Rz" ekonomiści, dynamika inwestycji sięgnie 7,2 proc. – Już w 2017 r. zwiększyła się wyraźnie absorpcja funduszy z UE, ale tylko w porównaniu do 2016 r. W porównaniu z tym samym momentem poprzedniego cyklu wykorzystania tych funduszy wypłaty są jednak dużo niższe. Można oczekiwać, że teraz będą się szybko zwiększać, bo zakontraktowanych projektów inwestycyjnych jest już dużo. Najpierw ruszą inwestycje publiczne, co zresztą już widać, a potem także prywatne, czyli te, na których szczególnie nam zależy – zauważa w rozmowie z „Rz" Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Inwestycje sektora prywatnego ograniczają liczne zmiany regulacyjne i podatkowe. Nowe przepisy i rozwiązania, takie jak split payment, negatywnie wpływają na pewność planowania w firmach, a więc też na inwestycje. Moim zdaniem firmy nauczą się z tym żyć, bo tego wymaga rynek i konkurencja – dodaje.
Tym, co może ewentualnie sprawić, że w 2018 r. polska gospodarka będzie się rozwijała nieco wolniej niż w 2017 r., jest otoczenie zewnętrzne. – Obawiam się, że w II połowie nadchodzącego roku zagranica, ta która dla nas się liczy, czyli głównie strefa euro, nie będzie się już rozwijała w takim tempie jak ostatnio. Wzrost gospodarczy jest tam powyżej potencjału, a ten stan rzeczy nie może się utrzymywać zbyt długo. To oznacza, że polski eksport może wyhamować. A jednocześnie przyspieszyć może import, bo o ile importochłonność konsumpcji najwyraźniej spadła, o tyle importochłonność inwestycji jest w Polsce wciąż spora – tłumaczy główny ekonomista BGK.
Inflacja taka sama, ale jednak inna
Dalsza poprawa koniunktury na rynku pracy, która według ankietowanych przez nas ekonomistów doprowadzi do spadku stopy bezrobocia do końca 2018 r. do 6,1 proc. z 6,5 proc. w listopadzie 2017 r. i spowoduje przyspieszenie wzrostu płac, podbije też inflację. Indeks cen konsumpcyjnych (CPI) ma w 2018 r. rosnąć w tempie 2,4 proc. rok do roku, w porównaniu z 2 proc. w 2017 r. Na pierwszy rzut oka to zmiana niewielka, ale całkowicie inna będzie struktura inflacji. Podczas gdy w mijającym roku w górę pchały ją ceny żywności i energii, w nadchodzącym będą to ceny dóbr i usług niepodlegających wymianie handlowej, na który największy wpływ mają koszty pracy. Ekonomiści nie sądzą jednak, aby Rada Polityki Pieniężnej postanowiła zmienić wkrótce stopy procentowe.
Większość z nich zakłada, że dojdzie do tego najwcześniej w IV kw. 2018 r. – Jeden z członków RPP powiedział niedawno (Kamil Zubelewicz na łamach „Parkietu" – red.), że większość tego gremium jest skłonna tolerować inflację nawet do 3,5 proc. rocznie. Jeśli ma rację, to jest mało prawdopodobne, aby stopy procentowe wzrosły przed listopadem 2018 r. Nawet w skrajnych scenariuszach inflacja na poziomie 3,5 proc. nie pojawi się wcześniej – ocenia Tomasz Kaczor.