W Cannes zaczęła się wielka feta. Na czerwonym dywanie dyrektor festiwalu Thierry Fremaux dumnie wita gwiazdy światowego kina. Po słynnych schodach wspina się Pedro Almodovar ze swoim znamienitym jury. No tak, los czasem płata figle: laureata Złotej Palmy wybierze w tym roku artysta, który nigdy, nawet za „Wszystko o mojej matce", tej nagrody nie dostał.
Kiepski początek
„Gdyby porównać ten film do posiłku, byłby to kawał twardego, niesmacznego mięsa, owiniętego w stary bekon, usmażonego na margarynie i przykrytego bezlaktozowym żółtym serem" – napisał o otwierającym festiwal obrazie Desplechina stonowany zazwyczaj recenzent „Variety".
Desplechin swój debiutancki obraz „La sentinelle" pokazał w Cannes w 1992 roku. Od tego czasu jest na Lazurowym Wybrzeżu stałym bywalcem. W ubiegłym roku był tu członkiem jury. Ale jego film „Duchy Ismaela" pokazany na inaugurację festiwalu to fatalny wybór. Nawet świetna obsada z Marion Cotillard, Charlotte Gainsbourg i Mathieu Amalrikiem na czele nie zdołała zatrzeć złego wrażenia.
Bohaterem „Duchów Ismaela" jest reżyser, który właśnie pisze scenariusz szpiegowskiego filmu o zniknięciu agenta Iwana. Jego życie wywraca się do góry nogami, gdy zjawia się w nim żona, która zniknęła bez śladu 20 lat wcześniej. Przychodzi znikąd, z jakiejś odległej przeszłości, gdy Ismael pracuje w swoim domu nad morzem, a jego nowa partnerka opala się na plaży. I zostaje. Opowiada swoją historię, chce odzyskać męża. Przypomina zjawę, choć w scenie seksu jest bardzo realistyczna.
– To portret Iwana, dyplomaty, który podróżuje przez świat, nie rozumiejąc go. I portret Ismaela, reżysera, który podróżuje przez życie, też go nie rozumiejąc – mówi Desplechin.