Nieco ponad połowa Polaków uważa, że sytuacja gospodarcza kraju już dziś jest zła lub bardzo zła. Jak będą wyglądać ich oceny, gdy ziszczą się prognozy ekonomistów, coraz częściej przewidujących stopniowe spowalnianie rozwoju gospodarczego?
Wczorajsze dane statystyczne dotyczące PKB (2,5 proc. wzrostu) potwierdziły najgorsze obawy. Spada tempo rozwoju i – co szczególnie bolesne – ciągle maleje wartość inwestycji (spadek o 7,7 proc.). Jeżeli nie będzie nowoczesnej infrastruktury, modernizowania istniejących i budowy nowych zakładów, Polska nie ma szans na szybki i samodzielny rozwój. Część rządu wie to doskonale, stąd m.in. plan wicepremiera Morawieckiego. Ale jest w Radzie Ministrów również druga grupa, która uważa, że podstawowym celem rządu powinno być ulżenie uboższym bez względu na koszty. Wśród tych quasi-socjalistów brakuje refleksji, co się stanie, gdy ich działania zahamują wzrost gospodarczy.
Wyraźnie widać, że te populistyczne dokonania i plany już ograniczają wzrost gospodarczy do poziomu niewidzianego od wielu lat. Rośnie rentownośc polskich obligacji, osłabia się złoty i inwestorzy wstrzymują się z decyzjami.
Co ważne, polityka rządu nie przynosi efektów. Jeżeli podniesienie emerytur i minimalnych płac, wprowadzenie 500+ nie przekonało społeczeństwa, że stan gospodarki jest dobry, to co się stanie, gdy tempo rozwoju jeszcze się zmniejszy? Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej" widać, jak mało Polaków spodziewa się poprawy sytuacji. Dlatego rząd nie tylko musi wspierać biznes. Musi też tłumaczyć społeczeństwu, jakie są możliwości budżetu i jak duży wysiłek państwo już poniosło, realizując programy społeczne.