Za kilka dni, 29 marca, premier Theresa May rozpocznie formalną procedurę wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Negocjacje potrwają dwa lata, czyli 29 marca 2019 roku UE będzie liczyła 27 członków. Na 21 miesięcy przed końcem obecnej perspektywy budżetowej 2014–2020 ubędzie jeden z największych płatników netto. Negocjacje z Londynem mają m.in. ustalić, ile pieniędzy Wielka Brytania wpłaci do unijnego budżetu, żeby pokryć zobowiązania wynikające z tej perspektywy budżetowej. Ale już między sobą 27 państw członkowskich będzie musiało uzgodnić, jak sfinansować powstałą lukę w budżecie do 2020 roku. I jak konstruować nowy plan finansowy po 2020 roku przy założeniu mniejszych przychodów.
Według wyliczeń Komisji Europejskiej rachunek Wielkiej Brytanii w momencie jej wychodzenia z UE miałby wynieść 60 mld euro. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że celem unijnych negocjatorów jest uzyskanie od Londynu zapewnienia, że zapłaci swój udział w finansowaniu wszystkich zobowiązań, które pojawiły się przed dniem Brexitu.
Uderzenie w politykę spójności
Nawet więc w tym najbardziej pozytywnym scenariuszu, bo przecież wcale nie jest powiedziane, że Londyn się na to zgodzi, powstanie luka w obecnym wieloletnim budżecie. W nieproporcjonalny sposób może to uderzyć w politykę spójności. O ile w wydatkach na administrację czy we wspólnej polityce rolnej nakłady są mniej więcej równo rozłożone na siedem lat okresu budżetowego, to już w polityce spójności zobowiązania pojawiają się w ostatnim okresie. Polska ma więc teoretycznie zagwarantowane 82 mld euro na politykę spójności. Ale te projekty, które zostaną zaakceptowane po 29 marca 2019 roku, obarczone są ryzykiem niedofinansowania.
– Dla władz lokalnych to jest poważny problem. Mają plany inwestycyjne sporządzone przy założeniu określonych z góry wpływów z unijnych funduszy. Teraz nie wiedzą, na czym stoją – mówi nieoficjalnie unijny urzędnik zajmujący się polityką regionalną.