Donald Trump nie chciał ujawnić swoich zeznań podatkowych w trakcie kampanii wyborczej ani po wygranych wyborach. Argumentował, że może to zaszkodzić jego interesom, a prawo pozwala mu na to, by te dokumenty nie trafiły do opinii publicznej.

Nie ujawniając zeznań podatkowych, budził jednak wiele domysłów dotyczących swojego majątku. Wielokrotnie więc pojawiały się sugestie, że Trump dzięki lukom w prawie żadnych podatków nie płaci lub jest de facto bankrutem. Gdy więc Rachel Maddow, znana dziennikarka telewizji MSNBC, obiecała ujawnienie zeznań podatkowych Trumpa, zapowiadało się na dużą sensację. Ujawniła jednak tylko dokumenty podatkowe za 2005 r., co przyniosło rozczarowanie.

„Dziękuję Rachel Maddow za udowodnienie jej nienawidzącym Trumpa obserwatorom, że Donald Trump jest odnoszącym sukcesy biznesmenem, który zapłacił prawie 40 mln dol. podatków" – wyzłośliwiał się na Twitterze Donald Trump Jr., syn prezydenta, kierujący holdingiem The Trump Organization. Choć Biały Dom zaprotestował przeciwko publikacji tego zeznania podatkowego, to media spekulowały, czy za jego przeciekiem nie stoi sam Donald Trump.

Zeznanie podatkowe za 2005 r. nie stawiało jednak Trumpa wcale w tak dobrym świetle. Zgłosił tam odpis księgowy opiewający na 105 mln dol., a 82 proc. podatku, jaki zapłacił, przypadało na alternatywny podatek minimalny (AMT), którego likwidację obiecał w trakcie kampanii wyborczej. AMT wprowadzono w 1969 r., by ograniczyć bardzo bogatym ludziom możliwość stosowania odliczeń. Bez AMT Trump płaciłby o wiele mniejsze podatki.

Kontrowersje wzbudza również to, że w 2005 r. Trump wraz z żoną był obciążony efektywną stawką podatków federalnych wynoszącą jedynie 25 proc. To tylko niewiele mniej niż ówczesna średnia stawka dla zarabiających powyżej 1 mln dol. rocznie (27,4 proc.). Dla porównania: Bernie Sanders, senator deklarujący socjalistyczne poglądy, zapłacił za 2014 r. 13,5 proc. podatku od ponad 200 tys. dol. dochodu.