Przedsiębiorcy z branży galanterii skórzanej czy hodowli trzody biorą się za budowanie mieszkań. Przypominają mi się nostalgiczne czasy sprzed dekady, kiedy szalona hossa mieszkaniowa zbiegła się z hossą giełdową.
Kto żyw wchodził wtedy w „deweloperkę", kusząc akcjonariuszy wizją dużych i szybkich zysków, chociaż podstawowa działalność spółek była odległa o lata świetlne od budowy mieszkań.
Kupić ziemię, postawić blok, sprzedać mieszkania z marżą, o jakiej w głównym biznesie można tylko pomarzyć – co w tym trudnego? Przypominało to wcześniejsze giełdowe mody, najpierw internetową, później biopaliwową.
Biznes deweloperski wcale nie jest łatwy, chyba najbardziej znamienna jest historia Ganta, który z firmy zarządzającej siecią kantorów stał się jednym z większych deweloperów mieszkaniowych. Spółka upadła z głośnym hukiem, zostawiając masę długów i czekających na lokale klientów.
Oczywiście, nie należy generalizować i z góry stawiać krzyżyka na projektach przedsiębiorców spoza branży deweloperskiej. Można było się bowiem śmiać z produkującego hydraulikę przemysłową wadowickiego Ponaru, kiedy zainwestował w osiedle budowane w krzakach nad Kanałem Żerańskim w Warszawie.