Czerwone autobusy z wymalowanymi wielkimi napisami „350 mln funtów tygodniowo" jeździły po Wielkiej Brytanii przed referendum 23 czerwca 2016 r. Chodziło o kwotę, jaką każdego tygodnia miał być zasilany system ubezpieczeń zdrowotnych (NHS) dzięki likwidacji składki do budżetu Unii.
Jednak opublikowana właśnie analiza zespołu pod kierunkiem profesora King's College Jonathana Portesa co prawda także podaje kwotę 350 mln funtów tygodniowo, tylko że na minusie. Okazuje się bowiem, że wbrew obietnicom zwolenników rozwodu ze Wspólnotą kraj nie tylko nie przeżywa boomu, ale mimo doskonałej koniunktury w całym zachodnim świecie jego tempo wzrostu spadło o ok. 1 pkt proc. do ledwie 1,5 proc. (wobec ok. 4 proc. w przypadku Polski).
– Coraz więcej ludzi czuje się oszukanych, nastroje zdecydowanie się zmieniają na korzyść utrzymania bliskich więzi z Unią – mówi „Rz" Ian Bond, dyrektor Center for European Reform (CER) w Londynie.
Opublikowany przez „Independent" sondaż to potwierdza. Wynika z niego, że już tylko 41 proc. Brytyjczyków poparłoby dziś brexit, podczas gdy 51 proc. byłoby mu przeciwne. Reszta nie ma zdania.
Zwolennicy utrzymania bliskich więzi z Unią chcą to wykorzystać. Jak ujawnił „Guardian", grupa 11 posłów Partii Konserwatywnej wystąpiła do szefa gabinetu premier Theresy May, Gavina Barwella, aby zaczął budować koalicję umiarkowanych torysów i laburzystów na rzecz brexitu w wersji soft. Ci sami posłowie w ub. tygodniu już zadali bolesny cios frakcji domagającej się radykalnego rozwodu z Unią, doprowadzając do przyjęcia uchwały, która daje parlamentowi prawo do zatwierdzenia lub odrzucenia ostatecznego porozumienia z Brukselą.