Brexit: Londyn już nie ceni sztuki dyplomacji

Negocjacje dotyczące brexitu nie postępują wystarczająco szybko. Brytyjczycy wyraźnie nie dostrzegają skali problemów.

Aktualizacja: 21.07.2017 00:03 Publikacja: 19.07.2017 20:16

Londyn. Przeciwnicy brexitu czasem wychodzą na demonstracje.

Londyn. Przeciwnicy brexitu czasem wychodzą na demonstracje.

Foto: AFP

Korespondencja z Brukseli

– Zawsze zazdrościłem Wielkiej Brytanii dyplomatów. Teraz patrzę i nie wierzę własnym oczom – mówi nieoficjalnie unijny dyplomata, z pochodzenia Belg. To wyjątkowe słowa uznania, bo właśnie belgijska dyplomacja jest bardzo ceniona za swój profesjonalizm, szczególnie w sprawach unijnych. Skoro Belg prawi takie komplementy Brytyjczykom, to tym bardziej zasługuje to na uznanie. I tym bardziej spektakularny jest upadek tych umiejętności. Albo – jak twierdzi wielu obserwatorów – nie tyle umiejętności dyplomatów czy urzędników, ile niechęć polityków do korzystania z nich.

W mediach brytyjskich wiele komentarzy wywołało zdjęcie z inauguracji drugiej rundy negocjacyjnej w ostatni poniedziałek. Po jednej stronie stołu siedzi unijny negocjator Michel Barnier, z dwiema doradczyniami po bokach. Po drugiej stronie jego brytyjski odpowiednik David Davis, również z dwójką doradców.

Różni ich to fakt, że każdy z reprezentantów strony unijnej ma przed sobą pokaźny stos dokumentów, a po stronie brytyjskiej stół jest pusty. To oczywiście nie były właściwe negocjacje, tylko wstępne kurtuazyjne spotkanie. Brak dokumentów po jednej stronie mógł być przypadkowy. Ale oczywiście i to, i fakt, że brytyjski główny negocjator już po kilku godzinach wrócił do Londynu, stał się kolejnym pretekstem do krytyki braku przygotowania do negocjacji po stronie Londynu.

– Zegar tyka – powiedział w ubiegłym tygodniu Barnier. Dla Brytyjczyków głównym celem jest jak najszybsze ustalenie tego, co po brexicie, żeby firmy nie zaczęły się wycofywać z Wysp. Ale to jest niemożliwe bez szybkiego ustalenia, jak będzie przebiegał sam brexit. Pierwotnie planowano, że do października zostaną uzgodnione główne obszary, czyli prawa obywateli, rozliczenia finansowe i status granicy z Irlandią Północną, żeby potem przejść do wstępnych rozmów na temat przyszłości. I żeby 29 marca 2019 roku mieć zarys tych przyszłych relacji, jakąś umowę przejściową i czas na wynegocjowanie nowej. Trudno uwierzyć w to, że październikowy termin będzie utrzymany, bo przed nami jeszcze tylko dwie lub trzy rundy negocjacyjne. Tymczasem Londyn ciągle głosi, że szybka umowa dotycząca przyszłości jest możliwa, mimo że analogiczne porozumienie z Kanadą (CETA) negocjowano osiem lat.

– Jestem naprawdę głęboko zszokowany – to cytat z wypowiedzi byłego brytyjskiego dyplomaty w Brukseli Stevena Bullocka dla magazynu „Business Insider". Twierdzi, że jego dawni przyjaciele z Whitehall są sfrustrowani, bo brytyjscy ministrowie nie traktują poważnie ani wypowiedzi strony unijnej, ani informacji przekazywanych im przez ich własnych urzędników.

Zapowiedź nadchodzących problemów zwiastowała już rezygnacja Ivana Rogersa, niezwykle profesjonalnego i cenionego dyplomaty, ze stanowiska stałego przedstawiciela Wielkiej Brytanii przy UE w styczniu tego roku. Rogers postanowił także odejść ze służby publicznej. W liście do pracowników napisał wtedy, że nie powinni wahać się przed mówieniem nawet trudnej prawdy swoim przełożonym, bo jest to ich obowiązek wobec kraju. A prawdą, którą głosił, było od początku przekonanie, że negocjacje będą niezwykle trudne i że nie da się w przyszłych relacjach z UE wybrać pewnych korzystnych aspektów członkostwa, przy rezygnacji z innych. Sugerował też, że wynegocjowanie przyszłej umowy z UE może nawet zająć dziesięć lat, co przeczy oficjalnej linii rządu.

Z pewnością wpływ na rosnącą frustrację dyplomatów ma osoba ich najwyższego szefa Borisa Johnsona. Ten kontrowersyjny polityk, były burmistrz Londynu, był w przeszłości dziennikarzem „Daily Telegraph" i tam zasłynął z tekstów, które dziś nazwalibyśmy fake newsami. Specjalizował się przede wszystkim w wyszukiwaniu absurdów rodem z Brukseli, takich jak np. zakaz produkcji chipsów o aromacie krewetek czy wynajęcie profesjonalnych wąchaczy, żeby euroobornik miał wszędzie identyczny odór. Historie były zmyślone, ale efektowne i z pewnością miały wpływ na rosnący brytyjski eurosceptycyzm.

Johnson jako szef dyplomacji nie skończył z prowokacyjnymi wypowiedziami. Ostatnie przykłady to obrażanie włoskiego ministra, któremu powiedział, że jak Wielka Brytania dostanie dobrą umowę, to może wpuścić w przyszłości prosecco na swój rynek. Albo uwaga, że „UE może sobie nagwizdać", jeśli chodzi o jej oczekiwania finansowe pod adresem Wielkiej Brytanii po brexicie. Johnson ani też David Davis nie chcą przyznać, że negocjacje będą wyjątkowo trudne i za odzyskanie suwerenności trzeba będzie dużo zapłacić. I być może saldo będzie przynajmniej w krótkim terminie negatywne. Nie tylko przez konieczność uregulowania zobowiązań finansowych, ale przede wszystkim przez zerwanie więzów z rynkiem wewnętrznym UE.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: a.slojewska@rp.pl

Korespondencja z Brukseli

– Zawsze zazdrościłem Wielkiej Brytanii dyplomatów. Teraz patrzę i nie wierzę własnym oczom – mówi nieoficjalnie unijny dyplomata, z pochodzenia Belg. To wyjątkowe słowa uznania, bo właśnie belgijska dyplomacja jest bardzo ceniona za swój profesjonalizm, szczególnie w sprawach unijnych. Skoro Belg prawi takie komplementy Brytyjczykom, to tym bardziej zasługuje to na uznanie. I tym bardziej spektakularny jest upadek tych umiejętności. Albo – jak twierdzi wielu obserwatorów – nie tyle umiejętności dyplomatów czy urzędników, ile niechęć polityków do korzystania z nich.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788