— Korespondencja z Brukseli
Mimo powyborczej niepewności Londyn zdecydował się spełnić oczekiwanie Brukseli i przystąpić do wyznaczonego przez nią terminu rozpoczęcia negocjacji 19 czerwca. Kilka dni temu Michel Barnier, unijny negocjator brexitu, w wywiadzie dla kilku europejskich dzienników, w tym „Rzeczpospolitej", apelował, że nie ma czasu do stracenia.
Premier Theresa May odpowiedziała na to pozytywnie i wysyła do Brukseli swojego człowieka od brexitu, czyli Davida Davisa, wraz z doradcami. Pierwsza runda będzie trwała 6,5 godziny, co obejmie spotkanie głównych negocjatorów, czyli Barniera i Davisa, spotkanie koordynatorów, czyli faktycznie zastępców głównych negocjatorów, oraz sesję roboczą z udziałem negocjatorów niższego szczebla. O ile jednak strona unijna w jasny sposób ogłosiła swoje stanowisko w sprawach kluczowych dla pierwszych miesięcy negocjacji, o tyle nie dostała niczego w zamian od Brytyjczyków.
Rząd nie zareagował na razie na dwa dokumenty opublikowane tydzień temu przez Barniera, dotyczące praw obywateli oraz zobowiązań finansowych Wielkiej Brytanii po wyjściu z UE. Trudno zresztą, żeby był w stanie przedstawić konkrety, skoro w czwartek, w momencie ogłaszania początku negocjacji, nie było jeszcze wiadomo, jak będzie wyglądało porozumienie Partii Konserwatywnej z północnoirlandzkimi unionistami z DUP, które jest warunkiem stworzenia mniejszościowego rządu. A przemówienie Elżbiety II, stanowiące expose rządu, zapowiedziano dopiero na 21 czerwca.
Ale jedna bardzo istotna rzecz jest już pewna. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że Brytyjczycy zgadzają się na postulowaną przez Unię kolejność negocjacji. Czyli najpierw, najlepiej do jesieni tego roku, uzgodnienie zasad rozwodu w kluczowych dziedzinach: praw obywateli, zobowiązań finansowych Wielkiej Brytanii po brexicie oraz statusu granicy między Irlandią a Irlandią Północną.