Theresa May w środę oficjalnie poinformuje Radę Europejską o rozpoczęciu negocjacji rozwodowych na podstawie art. 50 Traktatu o UE. Miesiąc później, 29 kwietnia, przywódcy 27 krajów Wspólnoty zatwierdzą stanowisko negocjacyjne Unii.
Jednak już teraz wiadomo, że May nie bardzo może liczyć na taryfę ulgową. Michel Barnier, który będzie prowadził w imieniu Unii rozmowy z Brytyjczykami, zapowiedział w minionym tygodniu, że zanim zostaną podjęte rozmowy o nowych warunkach współpracy, trzeba ustalić „zasady uporządkowanego rozwodu". Chodzi jego zdaniem w szczególności o „zapłacenie przez Wielką Brytanię zaległych rachunków", czyli składek, do jakich zobowiązali się Brytyjczycy w wieloletniej perspektywie finansowej na lata 2014–2020. Choć Barnier nie wymienił żadnej kwoty, chodzi o około 60 mld euro.
Barnier chce także, aby już na początku zostały uzgodnione gwarancje praw obywateli UE mieszkających na Wyspach oraz Brytyjczyków żyjących w krajach Wspólnoty. Innym priorytetem Unii jest zapewnienie w miarę swobodnego przejścia na granicy między Irlandią Północną i Republiką Irlandii.
Francuz nie wykluczył, że w ciągu dwóch lat, jakie zajmą rozmowy z Londynem, uda się uzgodnić nowe zasady współpracy. Ale dał do zrozumienia, że będzie to bardzo trudne. Dlatego prawdopodobny jest okres przejściowy, w trakcie którego zdaniem Barnier nadal na terenie Wielkiej Brytanii powinny obowiązywać wyroki Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS). Do tej pory dla May było to nie do przyjęcia.
Ale Barnier odniósł się też do innej zapowiedzi premier: że lepszy jest brak porozumienia niż złe porozumienie z Brukselą. Unijny negocjator przedstawił dość apokaliptyczną wizję braku takiej umowy. Opisał jak w Dover na wjazd i wyjazd czekają w długich kolejkach ciężarówki, połączenia lotnicze z kontynentem są utrudnione, a elektrownie jądrowe mogą mieć trudności z zaopatrzeniem się w paliwo.