Dla Szpilki to klęska. Kiedy półtora roku temu padał nieprzytomny po ciosie Deontaya Wildera, wszyscy podkreślali, że do tego momentu radził sobie z mistrzem świata wagi ciężkiej (WBC) bardzo dobrze. Po prostu wpadł na kontrę, taki jest boks.
Ta porażka ma inny wymiar. W Nassau Coliseum na Long Island Szpilka dostał lekcję pokory. Przegrał z rodakiem, którego uważał za niegodnego, by z nim walczyć.
Raz jeszcze okazało się, że w boksie nie ma żelaznych faworytów, zwłaszcza gdy rywalem jest niepokonany równolatek – twardy, z ambicjami i charakterem wojownika. Urodzony w Łomży Kownacki miał siedem lat, gdy rodzice w poszukiwaniu chleba wyemigrowali do Nowego Jorku i zamieszkali na Greenpoincie. To tam, na ulicach Brooklynu toczył swoje pierwsze walki.
Dziś po wygranej ze Szpilką powtarza, że będzie mistrzem wagi ciężkiej i ma do tego prawo. Za wcześnie jednak, by prognozować, czy taki cel osiągnie.
Sobotnia wygrana pokazała tylko, że Szpilka był słaby, a Kownacki lepszy, niż oczekiwano, miał dobry plan taktyczny, był do tej polsko-polskiej wojny przygotowany najlepiej w swojej karierze. Najpierw wykuwał formę u boku Tomasza Adamka w Łomnicy, później już u siebie na Brooklynie, mając świetnie dobranych, leworęcznych sparingpartnerów.