Eksperci nazywają to syndromem złotej klatki czy klątwą 38 milionów. Za tymi określeniami kryje się dość duży rynek wewnętrzny, wystarczający, by spokojnie żyć. Wiele firm woli świadomie ograniczać rozwój, byle tylko uniknąć ryzyka, które czai się za granicą, zwłaszcza na rynkach odleglejszych, ale dających potencjalnie wielkie profity, jak amerykański czy chiński.
Tym właśnie różnimy się od naszych mniejszych sąsiadów. Weźmy Estonię, kraj 1,5-milionowy. Żadna firma technologiczna nie jest w stanie się tam wyżywić. Musi więc próbować sił za granicą. To dlatego powstały tu Skype, Playtech, Fortumo czy znany z warszawskich ulic, rzucający wyzwanie Uberowi Taxify.