Pociągi Leo Express dla pasażerów niezainteresowanych zagranicznymi podróżami będą tylko ciekawostką, która nie wpłynie na wzrost konkurencji ani jakość usług świadczonych przez inne kolejowe spółki. O tyle jednak wartą uwagi, że to pierwszy prywatny przewoźnik z zagranicy, który postanowił zaznaczyć swoją obecność w Polsce. Dziś może nie jest to istotne z biznesowego punktu widzenia, ale w kontekście IV pakietu kolejowego, przyjętego pod koniec 2016 r. przez Parlament Europejski, sprawa ta nabiera wagi. Od 14 grudnia 2020 r. przedsiębiorstwa kolejowe będą bowiem mogły oferować komercyjne przewozy na liniach krajowych także wewnątrz państw UE w ramach tzw. wolnego dostępu do infrastruktury.

Kolej to skomplikowana materia. Ponad 2/3 przewozów w Europie odbywa się w ramach tzw. Public Service Contract, w których zamawiający dopłaca przewoźnikowi do usług realizowanych tam, gdzie są niezbędne z powodów społecznych, ale ekonomicznie nieopłacalne, gwarantując jednocześnie, że będzie mógł jeździć na tych trasach, na których na pewno zarobi. Dlatego samorządy, bo to one są głównym zamawiającym w Polsce, jak mogą, wspierają albo swoje własne firmy kolejowe, albo dawne Przewozy Regionalne, obecnie działające pod marką PolRegio, w których też mają udziały. Konkurencja nie ma łatwo – jedynym przewoźnikiem, który w 2016 r. miał według danych Urzędu Transportu Kolejowego raptem 0,8 proc. rynku, jest należąca do Deutsche Bahn Arriva RP, mająca umowy z kujawsko-pomorskim samorządem i próbująca swoich sił na trasach komercyjnych. Ale jej udział spada – w 2014 r. była w posiadaniu zaledwie 1,71 proc. kolejowego tortu.

Wiadomo, że firmy realizujące przewozy komercyjne pojadą tylko tam, gdzie zarobią. A to może oznaczać spadek wpływów przewoźników realizujących kontrakty PSC i ewentualność większych publicznych dopłat, więc taką linię trzeba będzie nadal chronić. Chyba że będzie nią jeździć coraz więcej ludzi. Ale do tego potrzebna jest konkurencja. Myślę, że czeska firma liczy, że właśnie tak się kiedyś stanie.