Inaczej tłumy Polaków nie waliłyby drzwiami i oknami do kolektur, gdy w Lotto jest kumulacja. A bankrutujący po rozrzutnej dekadzie Gierka naród nie ekscytowałby się wizją bogatego szejkanatu nad Wisłą, gdy pod Karlinem na przełomie lat 1980/1981 trysnęła ropa. Gorzej, gdy w miraże warte miliardy zaczynają wierzyć politycy i niepomni, że nie dzieli się skóry na niedźwiedziu, kombinują, na co wydać uzyskane w cudowny sposób pieniądze.

Iluzji tej uległ Donald Tusk obiecujący Polakom emerytury z gazu z łupków. Teraz w kampanii wyborczej partie obiecują elektoratowi hojne wydatki, jako źródło pieniędzy wskazując ograniczenie szarej strefy.

Walka z nią to zadanie słuszne i pożyteczne, bo szara strefa jest nieuczciwą konkurencją wobec tych wszystkich przedsiębiorców, którzy uczciwie odprowadzają podatki. Z towarem i usługami sprzedawanymi bez VAT i akcyzy nie wygrają. Równie groźne są rozmaite karuzele podatkowe służące wyłudzaniu zwrotu VAT. Fiskus dostrzegł, że daje się oszukiwać, jak babcie okradać „na wnuczka", i rozpoczął walkę. Udało mu się zatrzymać przestępczą karuzelę w handlu prętami stalowymi.

Ale są obszary, gdzie pieniądze możliwe do odzyskania są dużo mniejsze, niż wynikałoby to z wartości szarej strefy. Bo przecież ktoś, kto dziennie wypala dwie paczki papierosów przeszmuglowanych z Białorusi, raczej ograniczy palenie do jednej, niż wyda dwa razy więcej na legalne kupione w sklepie. Nie do ściągnięcia są daniny z zatrudniania na czarno w polskim rolnictwie, korzystającym z nieopodatkowanej i nieuzusowionej taniej pracy tysięcy Ukraińców. Państwo zresztą patrzy na nią przez palce, traktując jako formę „subsydiowania" tego sektora.

Szacunki wartości szarej strefy i uciekających dochodów budżetowych działają na wyobraźnię. Ale są dużo większe niż możliwe do odzyskania podatki. Dlatego apeluję do polityków, by oparli się pokusie dzielenia skóry na niedźwiedziu i z wydawaniem pieniędzy wstrzymali się do czasu, gdy rzeczywiście uda im się ograniczyć zakres unikającej podatków gospodarki.