Nie dość, że spółka chce unieważnić kontrakty na zakup zielonej energii, to jeszcze domaga się zwrotu pieniędzy, które już wydała. Na początku 2015 r. cena za wyprodukowanie 1 MWh zielonej energii wynosiła 150 zł, teraz oscyluje wokół 30 zł. Nadpodaż spowodowały regulacje wprowadzane przez polityków, więc koncern powinien mieć pretensje do nich, a nie karać za te decyzje firmy, które obecnie produkują energię po kosztach i nie ponoszą winy za to, że obecna władza woli węgiel od wiatraków.

Razi też sposób, w jaki koncern podchodzi do tematu. Zamiast próbować rozmawiać z branżą, ostentacyjnie wypowiada umowy. To, że reguł gry nie zmienia się w jej trakcie, uznają niestety tylko dżentelmeni. A zrywanie kontraktów w trakcie ich trwania nie służy ani wiarygodności spółki, ani rozwojowi energii odnawialnej, która stanowi ok. 40 proc. mocy wytwórczych Energi.

Wiarygodność spółki jest tu szalenie ważna, bo chcąc wyrobić unijne normy wytwarzania energii z OZE (15 proc. w 2020 r.) – a UE już szykuje kolejne ambitne plany produkcji prądu z wiatru i słońca – spółka będzie musiała kupić część energii od producentów. Czy po takiej wolcie znajdą się chętni na wspólne przedsięwzięcia z koncernem? Dobremu klimatowi wokół spółki nie pomogły zapowiedzi prezesa o planowanych przez koncern przejęciach farm wiatrowych. Branża odczuła to jako zapowiedź skupu wiatraków po zaniżonych cenach od producentów borykających się ze spłatą kredytów zaciągniętych na instalacje wiatrowe.

I słowo o inwestycjach. W obliczu wycofywania się zagranicznych banków z finansowania węglowych bloków energetycznych warto zwrócić uwagę, że doniesienia z Polski dotyczące energetyki są pilnie obserwowane w zachodnich stolicach. Pozyskanie kapitału dla spółek traktujących prawo w sposób instrumentalny może być sporym wyzwaniem.