Ba, nawet terminowość w dostarczaniu przesyłek, najważniejszy parametr oceny działalności firm pocztowo-kurierskich, nie miałaby aż takiego znaczenia, gdyby za paczkę można było zapłacić mniej. Trzeba przyznać, że wnioski płynące z badania Urzędu Komunikacji Elektronicznej, są zaskakujące. Zarówno Poczta Polska, jak i kurierzy włożyli w ciągu ostatnich lat bardzo dużo pracy i pieniędzy właśnie w podniesienie jakości usług, proponowali kolejne udogodnienia, inwestowali w nowoczesne rozwiązania po to, by zyskać zadowolonych klientów. I co? Trawestując jedną z anegdot, której bohaterem był Jan Himilsbach, zostali jak głupi z tym angielskim...

Fakt, na każdym rynku powinny być usługi premium, charakteryzujące się najwyższymi parametrami jakościowymi, droższe, i oferta budżetowa, odarta z większości „gadżetów", którymi w przypadku przesyłek są chociażby potwierdzenia ich dostarczenia esemesem czy mejlem, albo możliwość ich śledzenia. Oczywiście część z tych rozwiązań i tak jest potrzebna samym operatorom do lepszego prowadzenia biznesu. Ich masowe upowszechnianie nie może być pretekstem do generalnych podwyżek cen usług. Wybór musi być. Ale deklaracja możliwej rezygnacji z podstawowej dla każdego rodzaju usług jakości, w tym przypadku punktualności, na rzecz jak najniższej ceny zaskakuje. Idąc tym tropem, pasażerowie kolei czy miejskiej komunikacji mogliby zacząć żądać niepunktualnych kursów brudnych autobusów czy pociągów, byleby bilet kosztował złotówkę.

Kurierzy są jednak twardzi: zapowiadają, że zostaną z tym angielskim i nie będą zmieniać cenników, bo marże i tak są bardzo niskie. Klienci nie mają wyjścia: muszą żyć z tym, że jakość ma swoją cenę i zamiast żądać obniżek, powinni piętnować każde potknięcie. Lepiej jest powiedzieć: płacę i wymagam. Wszyscy na tym zyskają.