Rząd zdecydował, że wiek emerytalny zostanie obniżony zgodnie z obietnicami wyborczymi. Odrzucił ostrzeżenia ekonomistów, a nawet niektórych swoich członków, o groźbie zbyt wysokich kosztów tego rozwiązania. Jeszcze raz polityka wygrała z ekonomią, ale to zwycięstwo na krótką metę. Ostatnie słowo będzie należało do gospodarki.
Tym samym zostanie odrzucony projekt (zgłaszany m.in. przez ministra finansów), by obniżenie minimalnego wieku emerytalnego do poziomu z czasów PRL połączyć z warunkiem wypracowania odpowiedniego stażu pracy. Ograniczyłoby to liczbę ludzi korzystających z nowego udogodnienia i zaoszczędziło ZUS wydatków rzędu paru miliardów złotych rocznie.
Co równie ważne, przyjęcie tych rozwiązań może jeszcze bardziej pogłębić destabilizację rynku pracy, która ma związek z wdrożeniem programu 500+. Już teraz w wielu miejscowościach zaczyna brakować rąk do pracy.
Jedynym ustępstwem rządu wobec potrzeb budżetu jest dość późny termin wprowadzenia zmian. Stanie się to dopiero w październiku przyszłego roku. Rząd prawdopodobnie liczy, ze zdoła się już uporać z wydatkami na program 500+ (23 mld zł w przyszłym roku). Zanim miną okresy wypowiedzeń złożone przez przechodzących na emerytury, będzie już 2018 r., w którym w związku ze spodziewaną koniunkturą stan finansów państwa ma się poprawić. A gdyby tak się nie stało, rząd tę operację może jeszcze opóźnić.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że to niejedyna kosztowna obietnica wyborcza, która ma być zrealizowana z fatalnymi dla gospodarki skutkami. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że Pałac Prezydencki jeszcze w tym miesiącu chce ogłosić plan pomocy dla frankowiczów.