W tym roku z zagranicy przyjedzie do nas, głównie z Rosji, co najmniej 15 mln ton węgla, może nawet 17 mln. To znacznie więcej niż w roku ubiegłym i z grubsza jedna czwarta krajowego wydobycia.

Rząd PiS ma potężny problem. Dla tych, dla których węgiel był naszym „skarbem", „czarnym złotem", „produktem narodowym", myśl, iż nasze kopalnie nie będą w stanie zaspokoić krajowego popytu, co zmusi Polskę do ratowania się importem, musi być nie do zniesienia. Gdyby jeszcze był to przyjazny węgiel amerykański, to pół biedy. Ale z Rosji? To już czarna rozpacz.

Nie możemy zamknąć granicy albo podnieść ceł, bo wiążą nas międzynarodowe umowy. Dlatego rządowi eksperci głowią się nad rozwiązaniami bardziej subtelnymi. Już dwa lata temu obiecywano, że problem rozwiąże ustawa o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw, która zmusiłaby Rosjan do kosztownego sortowania surowca. Jednak ustawa dopiero wejdzie w życie i nie wiadomo, czy przyniesie oczekiwany skutek. Kolejnym pomysłem są obniżki akcyzy i VAT na polski węgiel, ale wciąż są negocjowane z resortem finansów. Aż doszliśmy do pomysłu najnowszego i genialnego w swej prostocie – trzeba zwiększyć krajowe wydobycie, które obecnie spada. Resort energii zaczął właśnie naciskać w tej sprawie na należące do Skarbu Państwa spółki górnicze. Te pewnie dawno by już wydobycie zwiększyły, ale nie za bardzo mają na to pieniądze – z powodu wysokich kosztów, złej organizacji i wymuszanych przez związki zawodowe podwyżek wynagrodzeń.

Naciski w połączeniu z tanim kredytem w państwowych bankach mogą przynieść taki skutek, że będą prowadzone inwestycje „robiące wynik", jak za Gierka, nieprzemyślane i nieoparte na rachunku ekonomicznym. Tyle że wtedy wzrosną koszty kopalniom, które może i zwiększą wydobycie, ale będą do niego coraz więcej dokładać. A chyba nie o to chodzi resortowi energii.

Może lepiej byłoby w końcu zreformować górnictwo i doprowadzić do konkurencyjności naszego węgla, który zazwyczaj jest od rosyjskiego droższy, choć ten ma do przejechania 5 tys. km.