Wydawałoby się, że Allegro, na którym można kupić zarówno worek do prastarego, nieprodukowanego już modelu odkurzacza, jak i wielkoformatowy olejny obraz na ścianę, ma już tak mocną ofertę i rynkową pozycję, że nic mu nie zagrozi. Ale chińska determinacja i smykałka do robienia interesów sprawiają, że przewaga Allegro nad Aliexpressem maleje.

Kiedy niedawno byłam w Chinach, gdzie wraz z innymi dziennikarzami pytaliśmy naszych przewodników o kwestie polityczne, padła odpowiedź, którą wciąż pamiętam: – Nie rozmawiamy o polityce, chcemy żyć w dobrobycie i robić biznes – odpowiedziała nam gładko jedna z przewodniczek w Szanghaju. Korzystając z tego, że Chiny to ogromny kraj, a Chińczycy lubią zakupy, najwięksi chińscy przedsiębiorcy szybko testują i wdrażają tam na dużą skalę wygodne dla klientów rozwiązania (chiński Facebook, WeChat to jednocześnie wielka mobilna platforma płatnicza), a następnie zaszczepiają je za granicą.

Akurat polska wersja portalu Aliexpress jest z wyglądu nieco toporna (przycisk „zachowaj zmiany", w który trzeba kliknąć po ustawieniu kraju, z którego robi się zakupy, oraz waluty, w jakiej chce się zapłacić, jest w wyniku beznadziejnego tłumaczenia z angielskiego przemianowany na „ratuj"), ale za to ma zaletę, której statystyczny polski kupujący na razie nie jest w stanie zignorować – oferuje rozmaite przedmioty bardzo tanio.

I tak właśnie chiński pragmatyzm wygrywa z lokalnymi markami i całą filozofią stawiania na lokalne dobra. Podobnie jak nieobecne akurat w Polsce, pozbawione lokalnych produktów chińskie sklepy „wielobranżowe" w wielu krajach na świecie wygrywają z lokalnymi sieciami handlowymi tym, że po prostu zawsze są otwarte.