Do końca czerwca odwiedziliśmy polskie kina 28 mln razy – o 17 proc. więcej niż rok wcześniej. Szykuje się kolejny rekordowy rok w kinach, i to nie tylko w Polsce, bo globalne wpływy ze sprzedaży biletów mają w tym roku według PwC wzrosnąć o prawie 8 proc.

Tym bardziej dziwi nerwowa reakcja widowni festiwalu filmowego w Cannes, która w maju wybuczała pokaz filmu „Okja" wyprodukowanego przez Netfliksa, przeciwstawiając się uczestniczeniu filmów wyprodukowanych przez tę firmę oraz przez Amazona w konkursie o Złotą Palmę. Zarzut bardzo specyficznej canneńskiej widowni dotyczył tego, że profesjonalnie wyprodukowana za – bagatela – 50 mln dol. „Okja" nie miała we Francji kinowej premiery (była pokazywana wyłącznie abonentom Netfliksa).

Silna pozycja sieci kinowych jest funkcją pewnych ustaleń, których od lat konsekwentnie przestrzegają branża filmowa i producencka – coraz częściej wbrew woli samej widowni. Nowości filmowej legalnie nie obejrzymy w internecie, choćbyśmy nie wiem jak chcieli, bo najpierw musi obowiązkowo trafić do kin. Jest to oczywiście robione po to, by w erze szybko rozwijającego się internetu zachować w kinowej branży status quo. Teraz okazuje się, że – zdaniem części filmowych środowisk – film bez kinowej premiery właściwie nie jest filmem, bo jak inaczej zrozumieć kontrowersje wokół premier „Okji", „The Meyerowitz Stories" (Netfliksa) i „Wondertruck" (Amazona) na festiwalu w Cannes.

Efekty odcinania internetowych graczy od wielkich branżowych wydarzeń – jeśli oczywiście do tego dojdzie – obrócą się przeciwko filmowcom. Powinno ich interesować przede wszystkim to, by film trafiał do widzów. Tymczasem strach przed rosnącą siłą internetu doprowadza w branży do kolejnych absurdów, z którymi trzeba będzie się w końcu rozprawić.