To z jednej strony efekt sytuacji niezależnej od firm prowadzących tego typu obiekty, a z drugiej globalnych trendów w branży. Wystarczy zauważyć, że dziś marża na litrze sprzedanego paliwa wynosi zaledwie kilka groszy. To mniej niż 2 proc. ceny, którą płacimy po zatankowaniu auta. Reszta to podatki i koszty zakupu paliw w rafineriach.

Jednocześnie na tradycyjnej już kawie i hot dogu stacje zarabiają nawet drugie tyle, ile wynoszą łączne koszty ich zakupu, przygotowania i uiszczenia różnych danin na rzecz państwa. Trudno się zatem dziwić, że oferta gastronomiczna coraz częściej jest równie szeroka jak barów szybkiej obsługi.

Kolejnym obszarem działalności stacji paliw, którego znaczenie od pewnego czasu mocno rośnie, jest sprzedaż artykułów spożywczych. Jeszcze zanim wprowadzono zakaz handlu w niedziele, tego typu oferta była mocno rozbudowana. Już nie tylko przekąski i napoje, ale i wypiekane na miejscu pieczywo i ciasta, świeże owoce i warzywa stają się standardem. Jeśli do tego dodać chociażby chemię gospodarczą, kosmetyki, wyroby motoryzacyjne czy prasę, to w obiektach o dość małej powierzchni możemy kupić niemal wszystkie grupy produktów znane z marketów.

Oczywiście wszystko w wersji mini, ale na szybkie zakupy podstawowych produktów, gdy czegoś nagle nam w domu zabraknie, w zupełności wystarczy. A trzeba jeszcze pamiętać o trwających testach dotyczących świadczenia na szerszą skalę różnych usług finansowych, nadawania i odbioru paczek czy wypożyczania rowerów i samochodów.

W tej sytuacji paliwa coraz bardziej stają się produktem marginalnym, wabikiem mającym przyciągnąć klienta i przy okazji zachęcić go do nabycia innych wyrobów: tych wysokomarżowych.