Przymierzalnia z dostawą do domu

Minęło już 206 lat od czasu, gdy zbuntowani tkacze ze środkowej Anglii zaczęli urządzać nocne napady na tkalnie i niszczyć krosna maszynowe, ówczesną zdobycz postępu technicznego. Ale nadzieja luddystów na przywrócenie w ten sposób popytu na swoją pracę okazała się płonna. Technologia zwyciężyła.

Publikacja: 21.06.2017 21:18

Przymierzalnia z dostawą do domu

Foto: Archiwum

Ich następcy grasują dziś w branży handlowej. A to chcą wprowadzić podatek obrotowy mający wyrównywać szanse drobnych tradycyjnych kupców i wielkich nowoczesnych sieci, a to organizują krucjatę pod hasłem zamknięcia dużych sklepów w niedzielę, co ma zapewnić ekspedientkom komfort odpoczynku z rodziną, a klientom wolność od konsumpcjonizmu. Tocząc te walki, luddyści AD 2017 nie zauważyli nawet, że już przegrywają ze współczesną technologią, która umożliwia wręcz całkowite wyeliminowanie stacjonarnych sklepów.

Po co utrzymywać drogie lokale handlowe i rzesze obsługujących je pracowników, skoro można je wyeliminować, skracając cały łańcuch od fabryki do konsumenta? Właśnie w tym kierunku zmierza ofensywa Amazona. Amerykański gigant handlu internetowego wprowadza (na razie w USA) możliwość zamawiania ubrań i zapłaty dopiero po wybraniu rozmiaru u siebie w domu. Ale nie tylko on. Na polskim e-rynku coraz popularniejsze stają się darmowe przesyłki i darmowy zwrot odzieży. Faktycznie przenoszą one „przymierzalnię" do klienta.

W takim współczesnym systemie sklepy stacjonarne stają się jedynie oknem wystawowym, miejscem, gdzie można dotknąć materiału i przymierzyć część garderoby. Ale by przymierzyć, trzeba mieć szczęście, bo tnąc koszty, firmy utrzymują małe stany magazynowe i uśmiechnięta ekspedientka coraz częściej informuje, że nie ma wybranego rozmiaru, ale może go zamówić od ręki przez internet, z odbiorem na miejscu lub z dostawą do domu. Tak oto zaciera się granica między tradycyjnym sklepem a tym internetowym.

Ta odbywająca się na naszych oczach e-rewolucja to zła wiadomość dla niedużych sieci handlowych, które nawet jeśli działają w internecie, to na zbyt małą skalę, by pozwolić sobie na luksus wysyłania „przymierzalni" do klienta. Nadciągające zmiany i spadek popytu na metry kwadratowe sklepów to kiepska informacja także dla deweloperów budujących wielkie centra handlowe. Ze współczesnych miejsc targowych będą się pewnie przekształcać w centra rozrywki, gdzie jedynie przy okazji poznawać będziemy nowe trendy w modzie, by po powrocie do domu wyskoczyć na prawdziwe zakupy do wirtualnego sklepu.

E-rewolucja w handlu to wspaniała wiadomość dla logistyków, którzy cały ten ruch do i od klienta muszą przecież obsłużyć. Zwłaszcza że na przymierzaniu ciuchów w domowym zaciszu pewnie się nie skończy.

Łatwo mogę sobie wyobrazić, że za kilka lat niezdecydowani klienci będą mogli zamówić do domu ze trzy telewizory lub zestawy audio, by się przekonać w praktyce, który pasuje im bardziej. No, chyba że i tego współcześni luddyści zakażą.

Ich następcy grasują dziś w branży handlowej. A to chcą wprowadzić podatek obrotowy mający wyrównywać szanse drobnych tradycyjnych kupców i wielkich nowoczesnych sieci, a to organizują krucjatę pod hasłem zamknięcia dużych sklepów w niedzielę, co ma zapewnić ekspedientkom komfort odpoczynku z rodziną, a klientom wolność od konsumpcjonizmu. Tocząc te walki, luddyści AD 2017 nie zauważyli nawet, że już przegrywają ze współczesną technologią, która umożliwia wręcz całkowite wyeliminowanie stacjonarnych sklepów.

Pozostało 81% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację