50 litrów wody w lutym – w środku tamtejszego lata – mógł zużyć dziennie mieszkaniec Kapsztadu w RPA. Limit obcięto z 87 litrów, zakazano używania wody z zasobów miejskich do podlewania ogródków czy mycia aut. Wszystko jest monitorowane, za przekraczanie limitów duże kary. Ludzie muszą decydować, w jakiej kolejności wodę zużywać. Zazwyczaj tę do picia kupują butelkowaną, w miejskiej myją się i gotują, a potem korzystają z niej ponownie: tej po prysznicu używają np. do prania. Biedniejszych na kupno wody nie stać, muszą więc liczyć jedynie na swój przydział: przemyśleć, na co go zużyć, a z czego zrezygnować. Mieszkańcy Kapsztadu mówią, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale dopiero takie doświadczenie pozwala realnie docenić, jak ważna jest dla nas woda. Na razie nie doceniamy jej zupełnie.

A gdyby scenariusz z RPA powtórzył się u nas? Wcale nie jest to aż tak odległa perspektywa. O suszy w Polsce mówimy, gdy deszcz nie pada już przez dwa tygodnie. A co będzie, gdy nie spadnie miesiąc czy dwa albo pół roku? Nierealne? Niestety możliwe. Już dziś widać kłopoty z miękkimi owocami, a jeśli susza utrzyma się dłużej, zaczną wysychać pola warzyw czy zboża. Skoczą ceny, z jednej strony z powodu realnych niedoborów, z drugiej, inni wykorzystają okazję i podniosą je jeszcze mocniej.

Z tym już się zetknęliśmy, ale gospodarka teraz żyje w innych realiach i nie obędzie się choćby bez energii elektrycznej. W 2015 r. mieliśmy próbkę tego, co się dzieje, gdy z powodu upałów prądu zużywa się tak dużo, że trzeba wprowadzić ograniczenia. Stanęły fabryki, a sklepy czy centra handlowe musiały wyłączać klimatyzację. Wszystko trwało krótko, ale taki stan może przecież przedłużyć się do tygodni – nie jesteśmy na taki scenariusz zupełnie przygotowani.

Energii zużywamy coraz więcej. Klimatyzator, kiedyś znany tylko z hoteli, teraz jest coraz częściej instalowany w domach czy mieszkaniach. Lata robią się coraz bardziej gorące, nawet jeśli średnia temperatura nie rośnie wcale gwałtownie. Okresy upałów są coraz dłuższe i częstsze, przerywane gwałtownymi ulewami, które spływają do kanalizacji i rzekami do morza. Wody zupełnie się nie szanuje. Jej zasoby w Polsce są niemal na afrykańskim poziomie, a kolejne rządy tylko mówią, że są świadome zagrożenia. Czy dopiero katastrofa na miarę tej z RPA czegoś nas nauczy?

Tam ludzie do ograniczeń się zastosowali, bo wiedzą, że inaczej wody zabraknie zupełnie. U nas pewnie większość nadal lałaby wodę na trawniki, bo to ich trawa i nikt im nie zabroni, a policja czy straż miejska wszystkich przecież nie sprawdzi. Podobno idzie ochłodzenie i deszcze, więc jeszcze teraz się o tym nie przekonamy.