Niby konsumenci zmieniają zwyczaje, miejsca i sposoby robienia zakupów, jednak wciąż na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o kryteria wyboru produktów, jest cena. Dlatego często jesteśmy świadkami ataków zbiorowej paniki i histerycznego wykupywania produktów, które podobno mają zacząć drożeć.

Na pewno ceny rosną w wyniku masowych zakupów, a gdy nastroje opadają, ceny idą w dół w ślad za nimi. Taka sytuacja miała kilka razy miejsce na rynku cukru. Analizował ją nawet UOKiK. Regularnie podczas promocji ludzie biją się o produkty, których realnie nie potrzebują, a i okazje są wątpliwe. Wystarczy odpowiednie nagłośnienie akcji, by tłumy kłębiły się pod sklepami – cena wciąż może u nas czynić cuda.

A co do wymrożonych owoców, to już teraz się okazuje, że ceny niekoniecznie muszą wzrosnąć, ponieważ mamy do czynienia z ich nadprodukcją. Polska nie jest zawieszona w próżni i ewentualne niedobory krajowej produkcji można szybko uzupełnić importem.

Zresztą pewnie za kilka tygodni się okaże, że szkody jednak nie są takie duże, a produkcję da się odbudować. Wtedy nikt już o alarmistycznych prognozach nie będzie pamiętał.

Dziwnym trafem akurat producenci płodów rolnych bardzo chętnie głoszą wszelkie czarne prognozy odnośnie do zbiorów, pogłowia zwierząt hodowlanych, a co za tym idzie cen. Czyżby chodziło o przygotowanie gruntu pod żądania rekompensat ze środków publicznych albo pod zakupy interwencyjne? Inni producenci nie mogą na nie liczyć, gdy planowany sukces sprzedaży przeradza się w klęskę albo pada eksport. Rolnicy to co innego. Choć pewnie inaczej to odbierają, są uprzywilejowani.