Sam GetBack ostrzega, że jego ewentualna upadłość może wywołać turbulencje na rynku obligacji korporacyjnych i odciąć firmy od tego źródła finansowania, przez co przedsiębiorstwa będące w słabszej kondycji mogą nawet upaść. Ręce zacierają tylko banki. Liczą, że skoro mniej będzie emisji obligacji, to więcej firm przyjdzie do nich po kredyty. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że to banki pośredniczyły w sprzedaży obligacji Getbacku i, jak świadczą kolejne relacje poszkodowanych inwestorów, mogły wprowadzać ich w błąd.

Państwo w tej sprawie zawodzi na całej linii. Zintegrowany kilka lat temu nadzór nad całym rynkiem finansowym po raz kolejny okazał się iluzoryczny. Tak jak wcześniej odpowiednie instytucje nie były w stanie wystarczająco wcześnie dostrzec problemów SKOK czy Amber Gold, tak i teraz pokazały swoją słabość. W takiej sytuacji politycy zajęci są czymś innym – jak zwykle, kiedy pojawiają się nowe afery, dopiero rozliczają te poprzednie. Dzielą rynek kapitałowy na sfery wpływów. To dlatego mieliśmy wielomiesięczną walkę o fotel prezesa Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, a teraz obserwujemy zakulisowe potyczki Komisji Nadzoru Finansowego z premierem Mateuszem Morawieckim.

Tymczasem państwo powinno chronić swych obywateli, przede wszystkim tych słabszych. Jak? Nie tylko za pomocą sprawnego nadzoru, ale przede wszystkim poprzez edukację. Bo jak pisał Thomas Stanley, autor książki „Sekrety amerykańskich milionerów", „bogaci potrafią dobrze zarządzać swoimi pieniędzmi, w odróżnieniu od biednych". Ci ostatni są pozbawieni wiedzy i bazując na podpowiedziach sprytnych pośredników czy kolegów z pracy, są na ogół tzw. dawcami kapitału. W ubiegłym roku firma Maison & Partners przeprowadziła badania nad wiedzą finansową Polaków. Wnioski są przerażające. Tylko 53 proc. z nas wie, że wynagrodzenie netto to kwota, którą dostajemy do ręki, a 54 proc. nie wie, co to jest debet.

Może więc czas wprowadzić wreszcie do szkół przedmiot uczący bezpiecznego i skutecznego oszczędzania? A może należy w tym kierunku zreformować przedmiot wiedza o społeczeństwie, zamiast wciskać dzieciom do głów rzeczy mało użyteczne. Niech Ministerstwo Edukacji Narodowej zacznie jednak od rozpropagowania dewizy Warrena Buffeta: „Nie inwestuję w to, czego nie rozumiem".