Szczególnie cieszy dobra koniunktura w sektorze budowlanym, kole zamachowym każdej gospodarki. Niewykluczone, że w całym I kwartale polska gospodarka rosła w szybkim tempie ponad 3 proc. (na ostateczne dane jeszcze czekamy).

W całej tej układance wciąż za mały jednak jest wkład inwestorów zagranicznych. Gdyby był większy, to kto wie, może bylibyśmy tygrysem Europy z ponad 4-proc. wzrostem, odczuwalnym dla wszystkich obywateli. Dlaczego inwestycji z zagranicy brakuje? Powodów jest kilka. Można je znaleźć w badaniu 14 zagranicznych izb przemysłowo-handlowych przeprowadzonym wśród 369 firm. Trzeba zauważyć, że ogólny obraz polskiej gospodarki w ich oczach jest dobry – w naszym regionie Europy przegrywamy minimalnie tylko z Czechami. Klimat inwestycyjny znacząco się jednak pogarsza. Już tylko 32,5 proc. szefów zagranicznych firm myśli o inwestycjach (rok temu – 36 proc.). Wciąż nie widać napływu nowych inwestorów.

Nie ma wątpliwości – wszystko przez dwa najgorzej ocenione czynniki: nieprzewidywalność polityki gospodarczej oraz brak stabilności politycznej. Szefowie zagranicznych firm (podobne wnioski płyną z rozmów z krajowymi przedsiębiorcami) jak ognia boją się szybkiego, bez koniecznej konsultacji, wprowadzania często rewolucyjnych przepisów (np. podatkowych) czy też kolejnych „wrzutek" polityków, którzy sprawdzają, jaka byłaby reakcja na czasami przedziwne propozycje. To wzmaga niepewność. Swoje robią też antyunijne sugestie czy wypowiedzi polityków rządzącej partii. A właśnie członkostwo w UE to najważniejszy atut przyciągający do nas zagraniczne inwestycje.

Trzeba sobie jasno powiedzieć: nie zostaniemy tygrysem Europy bez inwestorów spoza kraju. A tych nie będzie, jeśli przepisy będą się zmieniać szybko i bez głębszej analizy. I żadne zagraniczne wizyty wicepremiera Morawieckiego, ocieplające nasz wizerunek, tego nie zmienią.