Lotnicza maszyna rozkręca się coraz szybciej, a potencjał rynku, mierzony chociażby wciąż ogromną różnicą w liczbie podróży pomiędzy Polakami a rozwiniętymi krajami Unii Europejskiej, jest wciąż bardzo duży. Zyskują na tym zarówno tanie, jak i tradycyjne linie, które z roku na rok notują rekordy liczby przewiezionych pasażerów. W 2016 r. było ich ponad 34 mln, a według prognoz Urzędu Lotnictwa Cywilnego w 2020 r. polskie lotniska obsłużą 38 mln pasażerów, może się zaś okazać, że to przewidywania niedoszacowane.

Ale choć gonimy Europę, wciąż jesteśmy lotniczym zaściankiem. W 2016 r. porty na Starym Kontynencie (nie tylko na terytorium UE) obsłużyły – według Europejskiej Rady Lotnisk – rekordowe 2 mld pasażerów. Mimo wielkich ambicji wnosimy do tego tortu niespełna 2 proc. całego ruchu. Całe ubiegłoroczne pospolite lotnicze ruszenie Polaków to nieco ponad 45 proc. pasażerów, którzy w ciągu 2016 r. przewinęli się przez największy w Europie port Londyn Heathrow (75,7 mln osób). Podobną ich liczbę co wszystkie nasze lotniska razem wzięte drugi pod względem wielkości port lotniczy w Niemczech – Monachium – obsłużył w... 2007 r.

Te drobne złośliwości nie zmieniają faktu, że naprawdę zaczęliśmy latać, i to nie tylko za granicę, ale także po kraju. Ruch krajowy napędza głównie fakt, że dojazd z większości lotnisk do centrum miast nie jest szczególnie czasochłonny. Sytuację może drastycznie zmienić planowana budowa Centralnego Portu Lotniczego. Z punktu widzenia pasażera tranzytowego lokalizacja takiego lotniska nawet w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Warszawy nie ma specjalnego znaczenia. Dla krajowego już ma. Mogą na tym nieco stracić regionalne porty, zyska PKP. W ten sposób rząd dałby niespodziewany prezent polskim kolejom...