Tymczasem jeszcze kilka miesięcy temu odwołany niedawno w trybie natychmiastowym prezes GetBacku zapewniał o dobrej kondycji spółki i jej obiecujących perspektywach. Analitycy wydawali pozytywne rekomendacje, a międzynarodowe agencje ratingowe wysokie oceny. I niemal z dnia na dzień sytuacja drastycznie się zmieniła. Spółka niespodziewanie poprosiła akcjonariuszy o dofinansowanie i zgodę na sporą emisję akcji. I się zaczęło. Kurs akcji na giełdzie runął.
Choć inwestycje w akcje zawsze wiążą się z jakimś ryzykiem, to inaczej miała wyglądać inwestycja w obligacje GetBacku. Łączna wartość wszystkich emisji to – bagatela – blisko 2 mld zł. Skusiło się na nie ok. 30 tys. nabywców (nie licząc pośrednich, poprzez różne fundusze inwestycyjne czy emerytalne).
Nasza redakcja została wręcz zasypana mejlami zrozpaczonych oszczędzających. Zgodnie z nimi zdecydowana większość została namówiona przez doradców różnych butików inwestycyjnych, domów maklerskich czy banków. Argumentami „za" miały być atrakcyjne odsetki, dobre wyniki finansowe, pozytywne rekomendacje, wysokie oceny ratingowe czy obecność na giełdzie i nadzór KNF. Niektórzy zainwestowali oszczędności życia, odkładane choćby na budowę domu czy większe mieszkanie. Lektura mejli jest porażająca, zwłaszcza argumenty dotyczące pewności i bezpieczeństwa inwestycji przedstawiane przez wyspecjalizowanych doradców finansowych.
Wszyscy pytają, co dalej, nie tylko czytelnicy, ale i przedstawiciele całego polskiego rynku finansowego. Wszak chodzi o kilkaset milionów złotych inwestorów giełdowych, kilka miliardów złotych obligatariuszy i kilkaset milionów złotych banków udzielających GetBackowi kredytów.
W tej chwili trudno o odpowiedź, skoro sam przewodniczący rady nadzorczej GetBacku, oddelegowany na stanowisko prezesa, potrzebuje aż kilku tygodni, „aby zapoznać się z sytuacją w spółce". Sporo powinien wyjaśnić raport roczny, audytowany przez renomowaną międzynarodową firmę Deloitte (o ile ostatecznie zgodzi się go podpisać i wydać swoją opinię). Ma się pojawić 30 kwietnia.