Oczywiście entuzjastycznie do tego projektu odnoszą się jego pomysłodawcy, narodowy przewoźnik, przedsiębiorstwo Polskie Porty Lotnicze. Ale pozytywne komentarze o sensowności powstania megalotniska pojawiają się także ze strony przedstawicieli poprzedniej ekipy rządzącej, która też o nim myślała, ale z powodu ogromnych kosztów zawiesiła ów plan na kołku. Tak jak ideę kolei dużych prędkości.

Kłopot jest, bo ruch lotniczy w Polsce rośnie, a możliwości rozwoju Lotniska Chopina przekreśliła budowa południowej obwodnicy Warszawy – gdyby udało się ją nieco odsunąć, możliwa byłaby budowa drugiego, równoległego pasa. Teraz taka opcja nie wchodzi w grę.

Pytanie jednak, czy lokowanie nowego portu 50–60 km od stolicy nie jest pomysłem zbyt ekstrawaganckim? Ileż problemów było z przekonaniem pasażerów do mediolańskiej Malpensy, uruchomionej w 2000 r., a leżącej 48 km od miasta. Gigantyczny port w Monachium dzieli od centrum 28 km, paryski Charles de Gaulle – 25 km, frankfurcki – 12 km, a największe w Europie londyńskie Heathrow – 24 km. A w podróżach, zwłaszcza biznesowych, liczy się czas, więc kwestia odległości i długości dojazdu jest bardzo ważna. Co prawda nie dla pasażerów tranzytowych, dla których CPL ma być hubem rozprowadzającym ruch po świecie, ale dla tych lokalnych na pewno. A tych Warszawa generuje najwięcej.

Dlatego, zanim zdecydujemy się na inwestycję wartą co najmniej 30 mld zł (a przykład powstającego na obrzeżach Berlina portu Berlin Brandenburg pokazuje, że łatwo nie doszacować kosztorys), trzeba dokładnie przeanalizować lokalizację. Fakt, że ma leżeć blisko dobrych dróg i kolei to zbyt mało. Chyba że ma również służyć za chusteczkę do otarcia łez dla pasażerów kilku regionalnych portów, które raczej stracą rację bytu. Ale nie o to chyba chodzi.