Ponieważ trudno uwierzyć w zahamowanie wzrostu, a tym bardziej w zmniejszenie wydatków budżetowych, to jedynym sposobem uniknięcia katastrofy będzie podniesienie przychodów państwa. Czyli podatków.

W Konstytucji RP zapisano, że państwo nie może zaciągać żadnych zobowiązań w sytuacji, gdy będzie to skutkować wzrostem długu publicznego powyżej 60 proc. produktu krajowego brutto. Gdyby ten limit osiągnięto w tym roku oznaczałoby to, że wydatki państwa powinny być zmniejszone o blisko 50 mld zł, czyli o kilkanaście procent. By nie dopuścić do takiej sytuacji, dawno już uchwalono ustawę, w której zapisano tzw. progi ostrożnościowe. Zobowiązywały one rządy do określonych działań w sytuacji, gdy dług osiągał najpierw poziom 50 proc., a potem 55 proc. PKB. Gdy dług był blisko pierwszego progu, PO przegłosowała w Sejmie jego likwidację. Pozostał drugi próg, do którego dziś brakuje nam ponad 60 mld zł. Byłaby więc duża szansa, że osiągniemy ten próg jeszcze w tym roku. Ale tak nie będzie, bo należy się spodziewać, że teraz PiS przegłosuje w Sejmie demontaż i tego bezpiecznika. Ale konstytucji tak łatwo nie da się zmienić. Potrzebny byłby do tego kompromis z opozycją.

Oczywiście można wykorzystać różne furtki, jakie daje konstytucja, i na przykład zmienić definicję długu publicznego czy metodologię liczenia PKB. Ale to byłby już chyba zbyt oczywisty atak na państwo prawa.

Obecny rząd dawno już zapowiedział zmniejszenie długu. Według oficjalnych prognoz w 2020 r. ma on wynieść 48,5 proc. PKB (dziś jest to ok. 52 proc.). Realizacja tego celu jest mało prawdopodobna, bardziej prawdopodobny jest wzrost zadłużenia. Zakładając, że dług będzie rósł w tegorocznym tempie (ok. 90 mld zł – niecałe 5 proc. PKB), można szacować, że przekroczenie konstytucyjnego limitu nastąpiłoby już w przyszłym roku. Tak się nie stanie, ponieważ rząd zgodnie z zapowiedziami najpierw ograbi fundusze emerytalne (wzorem najgorszych metod PO), a potem będzie musiał podnieść podatki. Oczywiście mamy tu różne warianty tych działań. Dużo zależy też od tempa wzrostu gospodarczego i inflacji. Im będzie wyższa, tym większe szanse na uniknięcie najgorszego.

Jedno jest pewne: czeka nas likwidacja ustawowych zapisów o drugim progu ostrożnościowym. I poważne zastanowienie się nad dalszym rozwojem państwa. Najlepszą i najtrudniejszą drogą byłoby znaczące przyspieszenie wzrostu gospodarczego (powyżej 4 proc.) i zahamowanie wzrostu wydatków publicznych. Wielka będzie tu rola premiera Morawieckiego. Niestety, chyba nie ma on takiego posłuchu w PiS, jak kiedyś Zyta Gilowska. Zbliżają się wybory, najpierw samorządowe, a potem parlamentarne, dlatego partia rządząca raczej nie zdecyduje się na ograniczanie wzrostu wydatków. Nieuchronnym skutkiem będzie konieczność podniesienia podatków i zahamowanie rozwoju gospodarczego. A konstytucję i tak trzeba będzie w końcu zmienić.