Chiny stały się supermocarstwem i zaczęły budować strefę wpływów, przyciągając w swoją orbitę część krajów „bliskiej zagranicy", mocno inwestując w Afryce, Ameryce Południowej i Europie. Ruszyły z długofalowym projektem Nowego Jedwabnego Szlaku mającym ściślej połączyć komunikacyjnie i gospodarczo Azję Wschodnią z Europą i Bliskim Wschodem. Takie działania wywołują oczywiście niepokój w krajach sceptycznie odnoszących się do chińskiej ekspansji. A że akurat wielkimi sceptykami co do Chin są decydenci z Waszyngtonu i Tokio, to znalazło się paliwo do większej integracji handlowej między USA, Japonią oraz innymi krajami regionu Pacyfiku.

Podpisane w Nowej Zelandii porozumienie o Partnerstwie Transpacyficznym (układ TPP) jest co prawda umową gospodarczą, ale ma bardzo silny podtekst polityczny. Oto bowiem szereg krajów Azji przystępuje do strefy wolnego handlu tworzonej przez Stany Zjednoczone – strefy, w której nie będzie Chin, czyli głównej potęgi przemysłowej regionu. Wśród sygnatariuszy tego porozumienia mamy ważnych partnerów handlowych Chin, takich jak Australia i Japonia. Jest tam otwarty na chińskie pieniądze Singapur, ale nie ma np. Korei Południowej, której rząd ostatnio ocieplał stosunki z ChRL. Nie ma Tajlandii, gdzie rządząca junta jest uznawana za siłę dryfującą politycznie w stronę Chin. Nie ma Laosu i Kambodży, ale jest za to Wietnam, któremu bardzo zależy na amerykańskim wsparciu w morskim sporze z Chinami. Być może w nadchodzących latach przystąpią do TPP kolejne kraje, ale nie można wykluczyć, że chińska oferta będzie dla nich bardziej korzystna. Perspektywy wolnego handlu z USA nie są bowiem już dla wielu gospodarek tak atrakcyjne, jak były przed kryzysem z 2008 r. Świat się przecież zmienia.