Od 2018 r., kiedy mają zacząć obowiązywać nowe przepisy, przedsiębiorca (chodzi o osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą, a nie o spółki prawa handlowego), będzie mógł powołać tzw. zarządcę sukcesyjnego, który zajmie się firmą po jego śmierci. Zarządca (który może być członkiem rodziny lub osobą trzecią) będzie mógł samodzielnie prowadzić sprawy bieżące przedsiębiorstwa, ale nie będzie mógł sam sprzedać majątku czy zaciągać kredytu. Bardzo istotne jest, że taki zarząd sukcesyjny oznacza utrzymanie w mocy kontraktów, umów o pracę, decyzji administracyjnych, a także funkcji firmy jako podatnika.
Jeśli przedsiębiorca nie powołał za życia zarządcy, mogą to zrobić jego spadkobiercy. Choć oczywiście nie muszą.
– Nasz nowy instrument skierowany jest zwłaszcza do tzw. firm rodzinnych. Tych, w których rodzina jest zainteresowana kontynuacją działalności przedsiębiorstwa – aby dać szansę na budowanie firm wielopokoleniowych – podkreśla minister Haładyj.
Nie ma przymusu
Instytucja zarządcy sukcesyjnego ma być swego rodzaju wehikułem umożliwiającym działanie firm do czasu, aż dokonany zostanie dział spadku (nie dłużej jednak niż dwa lata). A inaczej mówiąc, do czasu, aż spadkobiercy porozumieją się, co dalej z odziedziczonym majątkiem. Mogą oni podjąć decyzje o prowadzenie biznesu dalej albo zupełnie inną, np. o sprzedaży majątku.
– Przygotowanie przepisów, zwłaszcza w zakresie podatków, nie było łatwe. Tworzymy pewną fikcję prawną, bo sytuacja będzie wyglądała trochę tak, jakby to zmarły przedsiębiorca kontynuował rozliczenia w podatku dochodowym. Konieczne było także np. zabezpieczenie interesów wierzycieli prywatnych i publicznych czy pracowników wobec firmy w zarządzie sukcesyjnym – opisuje minister. – Ale przygotowanie regulacji sukcesyjnych po śmierci właściciela było konieczne. Na ich brak wskazuje dzisiaj ok. 94 proc. badanych przez PARP firm rodzinnych, a skala problemu będzie się w kolejnych latach zwiększała – podkreśla.
W Polsce znakomita większość firm to osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą, które zatrudniają nawet połowę pracowników. Na razie jedynie ok. 30 proc. firm interesuje się sukcesją.