Nad Bałtykiem ma powstać wielka grupa stoczniowa. Państwowa Polska Grupa Zbrojeniowa, za pośrednictwem funduszu MARS, kupiła przed miesiącem Szczeciński Park Przemysłowy. Ma on być podstawą do odbudowy stoczni w Szczecinie. MARS już od kilku lat jest właścicielem stoczni Gryfia i Nauta. Ma też udziały w prywatnej stoczni Crist w Gdyni.
W dodatku wicepremier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że po przejęciu Pekao SA także sektor stoczniowy czeka repolonizacja. Chodzi o Stocznię Gdańsk, w której połową udziałów dysponuje od niedawna Agencja Rozwoju Przemysłu, ale druga połowa jest w rękach ukraińskiego oligarchy Siergieja Taruty.
Wiadomo już, że państwowa megastocznia postawi też na tzw. offshore, czyli produkcję statków (i instalacji) do obsługi przemysłu wydobywczego ropy i gazu spod dna morskiego oraz farm wiatrowych. To już teraz polska specjalność.
Problem w tym, że na rynku trwa kryzys spowodowany spadkiem cen ropy i gazu. W efekcie armatorzy zaczęli wycofywać zamówienia. W największej polskiej stoczni – prywatnej Remontowa Shipbuilding – nie odebrali niemal już gotowych czterech statków. W efekcie firma kilka dni temu musiała wyemitować nowe akcje. – Rynek offshore może wrócić do stanu równowagi dopiero około 2020 r. – ocenia Mateusz Filipp, prezes RS.
Polskie stocznie, które są już liczącym się graczem w Europie (z łącznie 11 mld zł obrotów), próbują odnaleźć się na innych rynkach, np. promów, co zwiększy tam konkurencję. Zdaniem Jerzego Czuczmana, szefa ZP Forum Okrętowe, w Europie najlepiej się rozwija rynek wielkich wycieczkowców. – To statki warte często ponad miliard euro. Problem w tym, że polskie stocznie nie są w stanie temu podołać – ocenia.