Bioczipy są bardzo małe, mają kształt walca i wszczepiane są pod skórę dłoni, w miejscu pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Jedną z pierwszych osób, które poddały się zabiegowi był dyrektor zarządzający TUI Nordic Alex Huber. - Uznaliśmy to za interesujący pomysł i postanowiliśmy go przetestować. Sprawdzimy czy to rozwiązanie jest dobre dla naszych pracowników - powiedział Alex Huber w telewizji CNBC.

W jego ślady poszło blisko 50-ciu pracowników firmy. - Myślę, że to rozwiązanie ma ogromny potencjał. Teraz jestem gotowy na przyszłość - stwierdził jeden z nich. - To było mniej bolesne niż się spodziewałem. Czuję się udoskonalony - powiedział inny z nich przed kamerą CNBC.

W przyszłości tego rodzaju bioczipy mogą być nośnikiem biletów komunikacji miejskiej, biletów lotniczych czy kart płatniczych.

Szwedzki oddział TUI twierdzi, że nie ma zamiaru inwigilować swoich pracowników i przy pomocy bioczipów śledzić tego, co robią. - To nie było naszą intencją, podobnie jak nie namawialiśmy pracowników do wszczepienia sobie tych urządzeń - mówi Alex Huber.

Twórca tego rozwiązania, Jowan Österlund z firmy Biohoax twierdzi, że bioczipy, które wszczepia są nie do namierzenia bez wiedzy osób, które je noszą. - To ich użytkownik decyduje, czy chce być w pełni incognito, czy też użyć bioczpa tak, jak używa teraz karty miejskiej w autobusie - mówi. - Mamy zgłoszenia od kolejnych zainteresowanych tym rozwiązaniem firm. Więc to nie jest kwestia tego czy to rozwiązanie się upowszechni, ale jak szybko się to stanie - dodaje.