– Dziękuję – powiedział książę.
Druga część naszego wywiadu odbyła się 14 kwietnia na terenach wiejskich należących do króla Salmana w Dirijah na przedmieściach Rijadu. Gdy kolumna Mercedesów wioząca nas na spotkanie z księciem ugrzęzła w korku, jeden telefon naszego przewodnika wystarczył, by jak z nieba pojawiła się policyjna eskorta, która na sygnale przewiozła nas do celu. Wkrótce ujrzeliśmy posiadłość otoczoną ceglanym murem, gdzie król Salman i jego bliscy mają swoje wiejskie rezydencje i biura, leżące na szczycie niewielkiego wzgórza – historycznego centrum saudyjskiej monarchii.
Tym razem książę mówił przede wszystkim o sobie. Gdy dorastał – jak opowiada – korzystał przede wszystkim z dwóch rzeczy: technologii i królewskiej rodziny. Jego pokolenie było pierwszym, które mogło w pełni skorzystać z internetu i gier komputerowych, oraz pierwszym, które wiedzę o świecie czerpało przede wszystkim z sieci i komputera. – Myślimy zatem zupełnie inaczej niż nasi poprzednicy – mówił książę. – Nasze cele i marzenia także są inne.
Jego ojciec był wielkim miłośnikiem książek i oczekiwał, że każde z jego dzieci przeczyta przynajmniej jedną pozycję tygodniowo. Potem odpytywał je z lektury. Matka z kolei organizowała dzieciom liczne wycieczki, by poznały życie poza pałacowymi murami, oraz zapraszała intelektualistów, by ci dyskutowali z młodymi książętami. Jednocześnie obydwoje rodzice byli potwornie wymagający, nieustannie stawiając przed dziećmi wyzwania i wygórowane oczekiwania. – Spóźnienie na lunch z ojcem traktowane było w kategorii wielkiej przewiny i katastrofy – wspomina książę. – Matka była tak zasadnicza, że ja i moje rodzeństwo często zastanawialiśmy się: o co jej chodzi? Dlaczego jest tak surowa? Dlaczego traktuje nas tak poważnie i wyłapuje każdy błąd? Dziś jednak książę wierzy, że owo surowe wychowanie uczyniło go w życiu twardszym.
Mohammed ma czterech starszych przyrodnich braci. Jeden z nich został astronautą – pierwszym Arabem i muzułmaninem, który poleciał w kosmos na pokładzie promu Discovery. Inny jest szanowanym wiceministrem ds. ropy naftowej. Trzeci z kolei wybrał karierę naukową, robiąc doktorat z politologii na uniwersytecie w Oxfordzie, a czwarty, który zmarł młodo w 2002 r., zdążył założyć jeden z największych koncernów medialnych na Bliskim Wschodzie.
Wszyscy współpracowali blisko z królem Fahdem (poprzednikiem króla Abdullaha), ponieważ ten był rodzonym bratem ich ojca i pozwolił im – jak wspomina książę – „zapoznać się z ożywczą atmosferą saudyjskiego dworu”.
Młody książę Mohammed widział dwie wersje siebie. Jedna to wizja kogoś, kim chciałby być. Druga – kogoś, kto dobrze zaadaptuje się do wymogów i oczekiwań dworu. – Jest między nimi wielka różnica – mówi. – W tej pierwszej mogę stworzyć nowego Apple’a, w tej drugiej jestem po prostu dobrym wykonawcą. A mam w ręku lepsze narzędzia od tych, którymi dysponowali Steve Jobs, Mark Zuckerberg czy Bill Gates. Jeśli zastosuję ich metody, mogę stworzyć coś absolutnie niezwykłego! Zwłaszcza że jestem od nich młodszy! W 2007 r. Mohammed ukończył z czwartym wynikiem na roku studia prawnicze na Uniwersytecie Króla Sauda. Wtedy upomniało się o niego królestwo. Młody książę powiedział szefowi Kancelarii Premiera, że na razie musi dojrzeć, poszukać żony oraz swojego miejsca w życiu, a także uzupełnić wykształcenie – ale ojciec i tak nakazał mu wtedy pracę dla rządu. Jego ówczesny szef Essam bin Saud mówi, że książę zademonstrował jednocześnie błyskotliwą inteligencję oraz brak poszanowania dla reguł prawnych i biurokracji. – Procedury, które dotąd ciągnęły się miesiącami, Mohammed załatwiał w dwa dni – przyznaje Essam, który dziś jest jednym z ministrów. – Zresztą dzisiaj zajmują one jeden dzień.
W 2009 r. król Abdullah odmówił Mohammedowi awansu, a formalne wyjaśnienie mówiło o „unikaniu nepotyzmu”. Rozgoryczony książę porzucił posadę i zaczął pracę dla swojego ojca, wówczas gubernatora Rijadu. Okazało się, że trafił do gniazda żmij. Jak wspomina, usiłował usprawnić pracę urzędu i ochronić swego ojca przed zatonięciem w morzu papierów produkowanych przez biurokratów. W końcu stara gwardia się zbuntowała. Oskarżyli młodego księcia przed obliczem króla Abdullaha o to, że uzurpuje sobie nienależną mu władzę i odcina ich od swojego ojca. W 2011 r. król Abdullah mianował księcia Salmana ministrem obrony, ale jednocześnie stanowczo zabronił jego synowi pojawiania się w ministerstwie.
Mohammed martwił się, że jego kariera jest skończona. – Mówiłem wtedy sobie: „Mam ledwo dwadzieścia kilka lat, jak wpadłem w takie pułapki?” – wspomina. Ale biorąc pod uwagę, jak się wszystko skończyło, w sumie jest staremu królowi wdzięczny. – Zacząłem pracować dla mojego ojca przez przypadek, bo Abdullah zablokował mój awans – mówi Mohammed. – Niech Bóg go błogosławi, zrobił mi ogromną przysługę.Książę po raz kolejny porzucił więc posadę. Zajął się reorganizacją fundacji swojego ojca prowadzącej budowę domów oraz założył własną organizację non profit, której celem była promocja innowacyjności wśród młodych Saudyjczyków. W 2012 r. książę Salman został mianowany następcą tronu, a sześć miesięcy później jego syn Mohammed został szefem jego dworu. Konsekwentnie odzyskiwał też łaski króla Abdullaha, wykonując dla niego rozmaite misje specjalne.
Gdy młody książę snuł już plany związane z objęciem tronu przez swojego ojca, stary król Abdullah zawezwał go i powierzył mu niezwykle trudne zadanie, zaskakujące w kontekście poprzednich królewskich decyzji: zrobić porządek w Ministerstwie Obrony. A była to stajnia Augiasza, od lat wołająca o oczyszczenie. – Powiedziałem mu, że nie chcę tego zadania, że mogę coś zrobić źle – wspomina książę. Ostatnią rzeczą, na jaką miał wtedy ochotę, było narobienie sobie nowych, potężnych wrogów. Król jednak zrugał wnuka i oznajmił: jeśli ktoś coś robi źle, to chyba ja, rozmawiając z tobą. Po czym wydał dekret, ustanawiając Mohammeda nadzorcą w urzędzie ministra obrony oraz członkiem rządu. Książę wziął się więc do pracy. Wynajął firmy konsultingowe Booz Allen Hamilton oraz Boston Consulting Group i zgodnie z ich sugestiami zmienił zasady zamówień na broń, procedury kontraktowe, przebudował działy IT i human resources – wspomina Fahad al–Eissa, dyrektor generalny Ministerstwa Obrony. Jak opowiada, poprzednie władze ministerstwa zmarginalizowały departament prawny, co powodowało liczne nieprawidłowości i nadużycia oraz prowadziło do zawierania niekorzystnych kontraktów i rozkwitu korupcji. Książę Mohammed wzmocnił departament prawny, a dziesiątki kontraktów odesłał do ponownej analizy. Okazało się, że wiele zakupów broni odbywało się nie tylko po zawyżonych cenach, ale także bez większego sensu i uzasadnienia. – Arabia Saudyjska jest czwartym państwem na świecie pod względem wydatków na broń, ale pod względem jakości posiadanej broni ledwo łapiemy się do pierwszej dwudziestki – mówi Al–Eissa. Książę Mohammed stworzył więc biuro, którego zadaniem było badanie zasadności zakupów.
Starał się także bywać często w pałacu króla Abdullaha, by przekonywać władcę do swoich pomysłów reform. – To było kłopotliwe, omawiać sprawy państwowe w tłumie ludzi, który zawsze otaczał króla – mówi Mohammed. – Ale władca życzliwie nadstawiał ucha i kazał wprowadzać w życie moje pomysły. Minął mniej niż tydzień od śmierci Abdullaha, gdy nowy król Salman wydał dekret mianujący Mohammeda ministrem obrony, szefem królewskiego dworu oraz przewodniczącym rady nadzorującej całą saudyjską gospodarkę. Trzy miesiące później Salman pozbawił tytułu następcy tronu swego przyrodniego brata (byłego szefa wywiadu, którego król Abdullah mianował następcą tronu po Salmanie dwa lata wcześniej). Przekazał tytuł swemu bratankowi, za nim ustawiając w kolejce do sukcesji swego syna. Dekret w tej sprawie informuje, że ów krok został zaaprobowany przez rodzinną Radę Saudów. 48 godzin później Mohammed na mocy kolejnego królewskiego dekretu przejął kontrolą nad Saudi Aramco.
Książę dzieli swój czas pomiędzy królewskie pałace a Ministerstwo Obrony, pracując od wczesnego poranka aż do północy. Dworzanie mówią, że jego relacje z następcą tronu, księciem Mohammedem bin Nayefem są dobre; w królewskiej oazie na pustyni ich obozowiska sąsiadują ze sobą. Książę Mohammed spędza długie godziny ze swym królewskim ojcem oraz przesiaduje z doradcami i konsultantami, debatując nad danymi ekonomicznymi. Podejmuje zagranicznych gości, dygnitarzy i dyplomatów. To on jest też głównym motorem mocno kontrowersyjnej interwencji wojskowej w sąsiednim Jemenie, gdzie armia saudyjska prowadzi bombardowania i zwalcza wspierane przez Iran szyickie bojówki Houthi. Choć książę nieustannie mówi o oszczędnościach, ta wojna kosztuje fortunę. – Jestem przekonany, że jesteśmy bardzo blisko politycznego rozwiązania konfliktu w Jemenie – przekonuje książę. – Ale gdyby to się nie udało, jesteśmy gotowi do dalszej walki.
O poranku książę znajduje też chwile dla rodziny. Z reguły budzą go dzieci, dwóch chłopców i dwie dziewczynki w wieku od roku do sześciu lat. To zresztą jedyna chwila dnia, kiedy książę ma dla nich odrobinę czasu. – Czasem moja żona się złości, że wszystko zwalam na jej głowę i domagam się, by sama realizowała moje pomysły wychowawcze – mówi. – Ale muszę na niej polegać, bo ja nie mam czasu. Książę Mohammed ma tylko jedną żonę i jak podkreśla, nie zamierza brać więcej. Jak wyjaśnia, w jego pokoleniu poligamia nie jest już zbyt popularna. Czasy są inne, wszyscy są zajęci, nie to, co dawni rolnicy, pasterze czy wojownicy, którzy mieli mnóstwo czasu na zajmowanie się rodziną. – Praca, jedzenie, picie i spanie nie pozostawiają wiele czasu na zakładanie kolejnych domowych ognisk – wyjaśnia Mohammed. Stany Zjednoczone znajdują w księciu wartościowego sojusznika w tym tak gorącym regionie świata. Prezydent Obama po spotkaniu z nim w zeszłym roku w Camp David mówił, że Saudyjczyk jest niesłychanie inteligentny, wykształcony i zadziwiająco rozsądny jak na swój młody wiek. We wrześniu książę Mohammed odwiedził Obamę w Białym Domu, by zasygnalizować niezadowolenie Saudyjczyków z amerykańskiego porozumienia nuklearnego z Iranem. Ostatnio obaj panowie znów się spotkali, tym razem podczas wizyty Baracka Obamy u króla Salmana w Rijadzie.
W marcu w stolicy Arabii z księciem spotkał się republikański senator Lindsey Graham z Karoliny Południowej (był tam z delegacją Kongresu). Opowiada, że książę wystąpił w tradycyjnej szacie i czerwonym nakryciu głowy zwanym ghutra, ale jak wyznał senatorowi, wolałby ubierać się inaczej. – On naprawdę lubi i rozumie kulturę Zachodu – mówi Graham.
Politycy dyskutowali przez godzinę o de facto sojuszu Arabii Saudyjskiej i Izraela przeciwko Iranowi oraz o islamie. Potem przeszli do tematu innowacji, a wreszcie do wielkich reform gospodarczych planowanych przez księcia. – Byłem zachwycony, jak przyjemnie się z nim rozmawia – relacjonuje Graham. – Oto człowiek, który widzi zagrożenia stojące przed swoim krajem, ale zamiast panikować, spokojnie znajduje rozsądne rozwiązanie. Jego pomysł na nowe saudyjskie społeczeństwo brzmi: mniej dla nielicznych, więcej dla wielu. Członkowie rodziny królewskiej chętnie korzystają przede wszystkim z licznych przywilejów. Zdaniem Mohammeda na panujących ciążą zaś przede wszystkim obowiązki – opowiada kongresmen.
Taka zmiana nastawienia licznej rodziny panującej – dotychczas pełnymi garściami korzystającej z państwowego majątku – nie będzie łatwa, to pewne. Książę Mohammed zdecydowany jest jednak spróbować. – Nasze możliwości – mówi nam na pożegnanie – są o wiele większe niż nasze problemy.
— Współpraca: Glen Carey, Deema Almashabi, Vivian Nereim, Wael Mahdi, Javier Blas, Alaa Shahine, Riad Hamade, Matthew Philips
Bloomberg Businessweek Polska