Każdy oskarżony, bez względu na stan majątkowy, może żądać obrońcy opłacanego przez państwo. Katowickie, warszawskie, poznańskie i krakowskie sądy przekonały się właśnie, co to znaczy. Od trzech miesięcy oskarżeni coraz częściej żądają obrońcy, a sądy odraczają rozprawy do ich wyznaczenia. Ani prokuratorzy, ani też sędziowie i adwokaci nie są zdziwieni, że oskarżeni nagle chcą profesjonalnej pomocy. Problem w tym, że zaplanowane 200 mln zł rocznie może nie wystarczyć, by za nią zapłacić.
Do przewidzenia
Rady adwokackie w dużych miastach odczuwają większe zapotrzebowanie na obronę na żądanie. Nawet w zbliżających się do końca procesach o handel narkotykami czy gangu oskarżonego o paserstwo na dużą skalę posypały się ostatnio wnioski oskarżonych o obrońcę. Identyczne padły w prowadzonym przez jeden z warszawskich sądów rejonowych od dwóch lat procesie oszustw bankowych. Wszystkie te sprawy czekają na kolejne terminy. Naczelna Rada Adwokacka na razie bada skutki wejścia w życie nowego procesu, szczególną uwagę zwracając na koszty pomocy prawnej.
– Od samego początku wiedzieliśmy, że tak będzie – mówi Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. I dodaje, że na tym polega „logika" wprowadzonego systemu. – Jeżeli skazany może coś dostać, by poprawić swoją sytuację procesową, i to za darmo, to naturalne, że z tego skorzysta – argumentuje. Jego zdaniem gdyby ustawodawca nie był tak oderwany od rzeczywistości, to brałby to pod uwagę przy pisaniu przepisu.
Podsądnych nie odstrasza nawet fakt, że po ewentualnej przegranej przyjdzie im zwracać pieniądze za pomoc mecenasa. Niektórzy wręcz kalkulują. Pytają sądy, ile ich to może w przyszłości kosztować.
Prokurator Jacek Skała zauważa, że w większości przypadków będą to kwoty niemożliwe do wyegzekwowania.