Sejm w ekspresowym tempie pracuje nad ustawą antyterrorystyczną. Prawie pewne jest już, że ustawa nie wejdzie w życie 1 czerwca, jak planował rząd. A więc może być problem ze stosowaniem specjalnych przepisów podczas organizacji dwóch wielkich imprez w Polsce. Chodzi o Światowe Dni Młodzieży i szczyt NATO.

Projekt ustawy antyterrorystycznej zwiększa uprawnienia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (np. w dostępie do danych przechowywanych w rejestrach publicznych, takich jak NFZ), nie wprowadzając jednocześnie mechanizmów silnej i niezależnej kontroli ich wykorzystywania. Przewiduje również możliwość zablokowania „danych informatycznych mających związek ze zdarzeniem o charakterze terrorystycznym", co w praktyce może oznaczać nawet blokowanie przekazów medialnych informujących o atakach terrorystycznych. Projekt wprowadza także dostosowany do wymogów NATO czterostopniowy system alarmowy na wypadek zagrożeń terrorystycznych. W dwóch najwyższych stopniach zagrożenia, kiedy użycie policji nie wystarczy, będzie można używać wojska. Czy taka ustawa jest potrzebna?

Każdy, kto choć sporadycznie śledzi wydarzenia ze świata, nie ma najmniejszych wątpliwości, że z terroryzmem trzeba nie tylko walczyć, ale i mu zapobiegać. I to na coraz większą skalę. Co do tego sprzeciwu nie ma. Pojawiają się jednak pytania, na jaką skalę i jakimi metodami to robić. I właśnie tu jest pies pogrzebany. Władza i służby chcą wiele: prześwietlać, nagrywać, podsłuchiwać itd. Jeśli będą to robić sporadycznie i w słusznym celu, to wielkiego buntu i sprzeciwu nie będzie. Sęk w tym, by ustawa pisana w słusznym celu i dla obywateli nie była nadużywana i stosowana przeciw nim. Takiej gwarancji niestety nikt dać nie może. I to właśnie stosowania prawa i ludzi, którym przyjdzie to robić, najbardziej obawiają się przeciwnicy projektu. I patrząc na to, co się dzieje dookoła, trudno im się dziwić.