Pokazał więc Japonię niedalekiej przyszłości i wielką „psią grypę", która sprawiła, że mer miasta Megasaki kazał miejscowe psy odizolować na specjalnej wyspie, służącej dotąd za wysypisko śmieci. Znany profesor wynalazł szczepionkę całkowicie likwidującą chorobę, ale tę informację trzeba zataić, a medyka się pozbyć. I tylko 12-letni przyszywany syn mera, Atari, próbuje odszukać na wyspie swojego czworonożnego przyjaciela Spotsa.
– Chciałem zrobić japońską fantazję, ale kiedy zaczęliśmy pracować, zrozumieliśmy, że robimy film całkowicie współczesny – przyznaje reżyser.
To mocny komentarz dzisiejszych czasów. Anderson pokazał mechanizmy oddziaływania na tłumy, cynizm polityków szukających wroga, by zawładnąć społeczeństwem, wzbudzając w nim strach. I ruchy społeczne, które jednoczy nienawiść. Zrobił szalony film o współczesnym świecie. Chwilami bardzo okrutny, ale jednocześnie wzruszający. Opowiedział o przyjaźni, lojalności. I o tym, że prawdziwe wartości zwyciężą.
Na konferencję prasową Anderson przyszedł w towarzystwie świetnych aktorów, bo głosów użyczały bohaterom filmu największe gwiazdy: od Scarlett Johansson do Billa Murraya.
Był to więc nietypowy, ale ciekawy i przewrotny początek festiwalu.
Polska obecność
A co dalej? Tegoroczne Berlinale jest wielkim znakiem zapytania. To najmniej gwiazdorska edycja ostatnich lat. Ale może to właśnie jest znaczące? O Złotego Niedźwiedzia będą w tym roku walczyły filmy pokazujące problemy uchodźców, jak „Eldorado" Markusa Imhoofa i wolności w świecie represji politycznych.