Banki boją się ustawy frankowej, która w zbyt radykalnej wersji może zdemolować system finansowy, ale z drugiej strony do tej pory zrobiły niewiele, by klienci zmniejszyli swoje zadłużenie w walutach. A byłoby to z korzyścią dla obu stron.
Część ulg i tak jest w umowach
Ulgi wprowadzone pakietem osłonowym dla klientów, tzw. sześciopakiem, sprowadzają się głównie do zmniejszenia spreadów kursowych (choć ich funkcjonowanie jest mocno dyskusyjne i coraz częściej podważane przez prawników), uwzględniania ujemnego LIBOR-u – co i tak wynika z umów – uraz umożliwienia kredytobiorcom zamiany waluty kredytu z franków na złote po średnim kursie NBP. Przypomnijmy też, że niektóre banki zaczęły uwzględniać ujemny LIBOR w pełnej wysokości dopiero po decyzjach Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
W przypadku wcześniejszej nadpłaty czy też spłaty zastosowanie kursu NBP czy średniego kursu z rynku bankowego jest już kwestią, którą trzeba indywidualnie negocjować.
Choć większość posiadaczy kredytów frankowych czeka na zapowiadaną przez prezydenta ustawę, to jest grupa tych, którzy zaciągnęli kredyty przy relatywnie wysokim kursie szwajcarskiej waluty i są skłonni do całkowitej czy częściowej spłaty, by pozbyć się ryzyka.
Pytane przez nas banki deklarują, że w praktyce nie pobierają opłat za wcześniejszą częściową lub całkowitą spłatę kredytów (zazwyczaj prowizja spada do zera po upływie pięciu lat od zaciągnięcia kredytu ), choć z samej tabel opłat i prowizji to nie wynika. Przykładem jest PKO BP, gdzie zgodnie z cennikiem dla kredytów hipotecznych spłata kredytu wiąże się z prowizją w wysokości 2 proc. od kwoty spłaty (nie mniej niż 200 zł). Bank tłumaczy jednak, że nie dotyczy to wszystkich.