Ostatnio bardziej refleksyjnie zrobiło się w samorządach adwokackim i radcowskim za sprawą Ministerstwa Sprawiedliwości, które chce pokłonić się prawniczej młodzieży, dając jej szybszą i tańszą możliwość zdobycia uprawnień zawodowych.

Zważywszy, iż w ostatnim czasie słowa „aplikacja" i „aplikanci" odmieniane były przez wszystkie możliwe przypadki, pochylić się chcę nad członkami palestry, którzy etap aplikowania mają za sobą. Nie dlatego, że zainteresowanie sprawami młodzieży jest już passé, lecz dlatego, że rozważającym kwestie szkolenia, wynagradzania, patronowania i nauczania umyka jedno. To mianowicie, iż na wszystkie te sprawy adwokat lub radca prawny, zarówno jako szkoleniowiec, jak i pracodawca, patron i mistrz, musi mieć jedno: czas. A czas to pieniądz.

W mojej blisko siedmioletniej praktyce w indywidualnej kancelarii przeżyłam już niejedno. Czasy tłuste i chude. Czasy inwestycji w kancelarię i w siebie. Okresy ciekawszych i bardziej zwyczajnych zleceń. Jedno jest jasne. Choć współpracowałam z wieloma aplikantami – jednym płacąc, innym zapewniając jedynie wpis w cv po kilku tygodniach sporadycznych wizyt w biurze, nie było mi dane spotkać więcej niż jednego może dwóch, którzy w zamian za wynagrodzenie mieli mi do zaoferowania coś więcej niż roszczenia. Choć poświęcałam niemało czasu na przekazywanie wiedzy i tłumaczenie błędów, co otrzymywałam w zamian? Niezmącone troską o powierzone zadanie wychodzenie na zajęcia, z niemal równoczesnym uciekaniem z nich, by dwa kwadranse później być widzianym z kuflem piwa w dłoni w knajpce sąsiadującej z budynkiem wykładowym i moją kancelarią. Przychodzenie z kilkugodzinnym spóźnieniem i wychodzenie wcześniej, bez słowa przeprosin i wytłumaczenia ponad standardowe: pani mecenas, dzisiaj muszę wyjść wcześniej. Zdarzyło się, że aplikant odmówił wglądu w akta sprawy, jeśli nie otrzyma zaliczki na bilet autobusowy w obie strony. Było i tak, że bez słowa wytłumaczenia wyszedł z pracy i do niej już nie wrócił, nie oddając powierzonych mu akt.

Można powiedzieć: miałam pecha. Ja zaś uważam, że nic – nawet najciekawsze wykłady i najbardziej rzeczowo zorganizowane praktyki nie zastąpią jednego: indywidualnej chęci zdobywania wiedzy. Da ona szansę zdobycia doświadczenia, które w zawodzie adwokata jest niezbędne, i pokory sprawiającej, że wiem, iż jeszcze nic nie wiem, niezależnie od tego, czy odbywam pierwszy rok aplikacji, czy wykonuję zawód od dziesięciu lat. Bez ciekawości i chęci z wielkich planów o świetlanej karierze zostanie pasztet.

Autorka jest adwokatem, redaktorem naczelnym „Pokoju adwokackiego" (www.pokojadwokacki.pl)