Koło Czerlonki w Puszczy Białowieskiej odbyła się trzecia już blokada ciężkiego leśnego sprzętu. Protestujący przykuli się do tzw. harvesterów, a policja zagrzewana do boju przez leśników i pracowników firmy wycinającej drzewa, przy użyciu siły próbowała zaradzić sytuacji. Funkcjonariusze nie byli szczególnie brutalni, ale obrazki ciągnięcia ekologów po ziemi i odrywania ich od ciężkiego sprzętu, do którego się przykuli, nie wzbudzą raczej sympatii dla dzielnych stróżów prawa. Ściągnięcie z wielkiej maszyny ważącej najwyżej 60 kg dziewczyny w kasku, nie należy do wyczynów, którymi można by się chwalić przed kolegami. Skoro jednak koledzy leśnicy bez mrugnięcia okiem biorą udział w polowaniach i strzelają do bezbronnych parzystokopytnych, to może kryteria dzielności są dziś inne...
Konflikt wokół puszczy ma wymiar doraźny – polityczny i finansowy, ale także kulturowy – między reprezentantami myślenia industrialnego w stylu wczesnego Gierka a dziećmi epoki postindustrialnej, wierzącymi, że inny świat jest nie tylko możliwy, ale wręcz konieczny, jeśli ludzkość chce jeszcze przetrwać przez parę generacji.
W czwartek koło Czerlonek zderzyły się więc dwa światy. To kolejna taka konfrontacja. Protestujący domagali się wstrzymania wycinki do czasu aż naukowcy z Polskiej Akademii Nauk nie stwierdzą, czy usuwane drzewa rzeczywiście są zarażone kornikiem, czyli czy można je wycinać na gruncie stworzonych przez ministra środowiska Jana Szyszkę rozporządzeń. Jak się okazało, przedstawiciele Lasów Państwowych za wszelką cenę chcieli takiego testu uniknąć. Może korniki przestraszone sytuacją same się wyniosły?
Dialog obu stron podczas akcji był charakterystyczny:
– Proszę o opuszczenie tego miejsca i zabranie wszystkich rzeczy w charakterze plakatów oraz namiotów, bo biwakowanie w lesie jest zabronione – mówił zdenerwowany leśny urzędnik. – Musimy odblokować maszyny pracujące w lesie – dodawała policja. – Wzywam państwa do odblokowania sprzętu.