Seria polskich wpadek wizerunkowych w obszarze polityki historycznej w ostatnich tygodniach jest porażająca. A przecież i tak nie mieliśmy dobrej prasy w tej sprawie na świecie po ostatnim Marszu Niepodległości. Trudno było bowiem wytłumaczyć międzynarodowej opinii publicznej, że to nie prawicowy rząd, (który na co dzień walczy m.in. z niezawisłym sądownictwem i prawami kobiet) jest także odpowiedzialny za wielkie rasistowskie transparenty na czele kilkudziesięciotysięcznego pochodu. Że tego „patriotycznego czynu" dokonała grupka 200–300 narodowców. PiS temu akurat winne rzeczywiście nie było, ale skoro niczego nie zrobiło, żeby temu zapobiec, od razu w oczach świata zaczęło być podejrzane o sprzyjanie wygolonej na zero „białej rasie". Być może niesprawiedliwie.

Potem wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki, wierzę, że niechcący, spopularyzował na całym świecie polskich szmalcowników. Jeśli ktoś nie wiedział, że istnieli, to teraz już wie, za sprawą epitetu pod adresem europosłanki PO Róży Thun. A kiedy tylko ukazał się w „Superwizjerze" TVN materiał o polskich współczesnych neonazistach świętujących po lasach urodziny Hitlera, okazało się, że nowelizacja ustawy o IPN jest takim bublem prawnym, że jednym przepisem wywraca stosunki polsko-izraelskie. Oczywiście pod warunkiem, że chodzi o bubel, a nie celowe działanie, które miałoby wprowadzić zakaz wypowiedzi dla ofiar Holokaustu i ich potomków o krzywdach, jakich doznali w trakcie Zagłady, także z rąk Polaków. TVN zostanie zapewne zaraz oskarżony to to, ze specjalnie czekał z emisją reportażu (takie słowa już padły), żeby wszystkim skojarzył się z nowelizacją ustawy o IPN.

PiS ma najwyraźniej okropnego pecha. A może to coś więcej niż pech? Może to zbytnia wiara w bezkarność stosowania niebezpiecznych społecznie narzędzi? Przecież, jak nieoficjalnie mówi się w PiS, brzmienie przepisów ustawy suflowały osoby związane z Polską Fundacją Narodową i jej prezesem, Maciejem Świrskim, m.in. po to, by zapewnić sobie pracę na następne dekady. I to mimo ekspertyz prawniczych mówiących o tym, że przepisy są nierealne i nie da się ścigać karnie zagranicznych naukowców czy polityków za słowa, które wydadzą się nam niesprawiedliwe czy nawet nieprawdziwe.

Kto zresztą ma przeprowadzić dowód historyczny na sytuacje opisywane przez wnuki ofiar po kilkudziesięciu latach? Prokuratorzy z IPN czy prezes Świrski?

To, co wydarzyło się przy okazji nowelizacji ustawy o IPN, jest także wypaczeniem pomysłu walki z nieprawdziwym sformułowaniem o „polskich obozach śmierci". Inicjatywy popieranej przez Izrael. Ale domorosłym politykom historycznym to sformułowanie nie wystarczyło. Trzeba było przekonać cały świat, że naród polski nie jest zdolny do popełniania żadnych zbrodni. Że, jak mówi wiceminister Patryk Jaki, „Polska nie da się dłużej obrażać". A kto ją obrażał i kiedy? Nie wyjaśnił. Efekt tych wizerunkowych zabiegów jest porażający. A wyników międzynarodowego quizu „Z czym kojarzy ci się Polska?" nie chcielibyśmy chyba dziś poznać.