„Jeśli będzie wojna, choć my jej nie chcemy, to jest ta napoleońska zasada: stoczymy bitwę, a później się zobaczy. Na wojnach nigdy do końca nie można wszystkiego przewidzieć" – te słowa z wywiadu, którego prezes PiS Jarosław Kaczyński udzielił Radiu Szczecin, doskonale obrazują obecną strategię obozu władzy.
Oficjalnie nikt wojny nie chce, ale nieoficjalnie wiadomo, że jest ona dla PiS elementem niezbędnym do prowadzenia polityki. Pokazują to wypowiedzi polityków partii rządzącej tuż po zakończeniu tzw. kryzysu parlamentarnego.
Jarosław Kaczyński jest niekwestionowanym zwycięzcą ostatniej bitwy w Sejmie. Kompromitacja Ryszarda Petru najpierw zmusiła do wycofania się z blokady sejmowej mównicy Nowoczesną. Potem białą flagę wywiesiła także Platforma. Prawo i Sprawiedliwość wyszło z tego starcia nieco poobijane, ale poza rezygnacją z planowanych ograniczeń dla dziennikarzy ma to, co chciało. Budżet – uchwalony według opozycji w sposób nieprawidłowy – został przez prezydenta podpisany, a salę plenarną Sejmu opuścili okupujący ją posłowie.
Do tego momentu PiS nie dawało się prowokować. Kiedy pojawiały się propozycje wyprowadzenia protestujących siłą, ze strony rządzących dawało się słyszeć, że to jeszcze bardziej zaostrzy spór.
Choć jeszcze przed świętami na specjalnej konferencji kierownictwa PiS prezes Kaczyński straszył protestujących odpowiedzialnością karną, to później do tematu nie wracał. PiS nie podchwyciło też pomysłu Kukiz'15, by na okupujących mównicę parlamentarzystów nakładać kary finansowe.