Historię rodziny Ulmów powinni poznać wszyscy

Spór wokół ustawy o IPN toczy się w istocie o to, w jakim stopniu Polacy w czasie wojny byli – używając terminologii jerozolimskiego Instytutu Yad Vashem – „sprawiedliwymi”.

Aktualizacja: 02.02.2018 07:20 Publikacja: 01.02.2018 18:15

Historię rodziny Ulmów powinni poznać wszyscy

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Lokaj

Premier Mateusz Morawiecki odwiedzi w piątek wraz z grupą dziennikarzy i historyków muzeum rodziny Ulmów w Markowej na Podkarpaciu.

To ważne, bo miejsce to wyjątkowe, a i historia tam opowiedziana warta popularyzacji, by zrozumieć złożoność stosunków polsko-żydowskich.

W ciągu niemal dwóch lat od otwarcia placówki miejsce to odwiedziło ponad 75 tys. osób. Coraz częściej w Markowej pojawiają się wycieczki Żydów z całego świata. Muzeum powstało w miejscu tragicznego wydarzenia. 24 marca 1944 r. niemieccy żandarmi zamordowali tam ośmioro Żydów. Zginęła też polska rodzina Ulmów, która ich ukrywała: Józef i będąca w ostatnim miesiącu ciąży żona Wiktoria. Oprawcy zastrzelili także szóstkę ich dzieci.

Prawdopodobnie wydał ich Włodzimierz Leś, greckokatolicki przedwojenny polski policjant, który współpracował z Niemcami. Przed wojną utrzymywał bliskie kontakty z żydowskimi sąsiadami, początkowo udzielał im nawet za pieniądze schronienia, potem jednak zagarnął ich majątek. Niedługo po tej zbrodni został zabity przez żołnierzy polskiego podziemia.

Izraelski Instytut Pamięci Yad Vashem przyznał Ulmom tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Od 2003 r. trwa ich proces beatyfikacyjny. We wnętrzach muzeum można zapoznać się z opisami kryjówek, w których ukrywali się Żydzi, poznać miejsca ich zagłady, a także przeczytać donosy kierowane do żandarmów przez Polaków, którzy wskazywali Żydów. Przed wojną w Markowej mieszkało 120 polskich Żydów, przeżyło 21.

Muzeum nie jest zatem jednowymiarowe. I na tym właśnie polega jego prawdziwość. Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata jest przyznawany od 1963 r. przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie bohaterom, którzy z narażeniem życia i bezinteresownie nieśli pomoc prześladowanym Żydom. Dotychczas otrzymało je 26,5 tys. osób, w tym 6,7 tys. Polaków. Według kanadyjskiego historyka Gunnara Paulssona jednego Żyda musiało ukrywać dziesięć i więcej osób.

W czasie wojny doszło też do zbrodni inspirowanych przez Niemców, ale dokonanych rękami Polaków, m.in. w Wąsoszu, Jedwabnem czy Radziłowie. Ofiarami byli ich żydowscy sąsiedzi. Działały też zorganizowane gangi szantażystów i szmalcowników (niekiedy w mieszanym polsko-żydowsko-niemieckim składzie), którzy za pieniądze wydawali Żydów. Byli też sprawcami morderstw. Niektórzy historycy stawiają tezę, że 90–95 proc. wpadek ukrywających się Żydów było konsekwencją donosów składanych przez Polaków. Zdaniem badacza Holokaustu prof. Jana Grabowskiego szmalcownicy nie rekrutowali się z „przedwojennych kryminalistów i lokalnej hołoty”, ale „spośród wszystkich warstw społecznych”. Dr Mateusz Szpytma, wiceprezes IPN, wskazuje, że w milionowej Warszawie Żydom mogło pomagać 70–90 tys. osób i jednocześnie działało tam 3–4 tys. szmalcowników.

Dopiero 18 marca 1943 r. Kierownictwo Walki Cywilnej ogłosiło, że Polacy, który szantażują lub denuncjują Żydów, popełniają ciężką zbrodnię wobec praw Rzeczypospolitej. Jednak zdaniem prof. Andrzeja Żbikowskiego, dyrektora pionu naukowego Żydowskiego Instytutu Historycznego, w czasie wojny mogło zostać wykonanych siedem–osiem wyroków na sprawcach takich zbrodni. Pierwszy wykonano na mieszkańcu stolicy Bogusławie Pilniku.

Prof. Żbikowski szacuje, że po wojnie za takie zbrodnie mogło zostać oskarżonych do 10 tys. szmalcowników lub sprawców morderstw.

Niestety, historycy w wielu przypadkach opierają się na szacunkach. Ciągle trwa spór o liczbę żydowskich ofiar.

Można odnieść wrażenie, że dyskusja pomiędzy polską i izraelską stroną zatrzymała się teraz na poziomie: my uważamy się za dobrych i sprawiedliwych, a Izraelczycy widzą w nas współsprawców Holokaustu, pogrobowców przedwojennych antysemitów.

Z jednej i drugiej strony to obraz fałszywy. Bo obok Ireny Sendlerowej, która organizowała pomoc dla żydowskich dzieci, był też szmalcownik Bogusław Pilnik, ale też Edmund Ptak, chyba pierwszy funkcjonariusz komunistycznego wywiadu, który zdezerterował, obawiając się ujawnienia, że służył w SS .

Dlatego historię Ulmów powinno poznać jak najwięcej osób. Dlaczego jeszcze wystawy im poświęconej nie można było obejrzeć w Muzeum POLIN w Warszawie czy Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie?

A może już czas na to, aby wykonać gest związany z upamiętnieniem żydowskich ofiar polskich sąsiadów?

Premier Mateusz Morawiecki odwiedzi w piątek wraz z grupą dziennikarzy i historyków muzeum rodziny Ulmów w Markowej na Podkarpaciu.

To ważne, bo miejsce to wyjątkowe, a i historia tam opowiedziana warta popularyzacji, by zrozumieć złożoność stosunków polsko-żydowskich.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem