Po wybuchu afery, jeszcze za rządów PO–PSL, posłowie PiS dwukrotnie składali wniosek o powołanie komisji śledczej, która miałaby ustalić, dlaczego instytucje finansowe oraz organa ścigania III RP pozwalały P. na działalność. Ich wniosek dwa razy został odrzucony. Kiedy w lipcu tego roku posłom PiS w zdominowanym przez nich parlamencie komisję udało się wreszcie powołać, opozycja grzmiała, że będziemy mieli do czynienia z politycznym teatrzykiem.

Szefowa komisji Małgorzata Wassermann tłumaczyła, że obawy opozycji biorą się stąd, że ma ona świadomość tego, w jakim stanie zostawiła państwo, i że spodziewa się tego, co w aktach sprawy zostanie znalezione. Ale mówiła też, że głównym celem komisji ma być wyjaśnienie, dlaczego prokuratura nie podjęła żadnych działań mających zablokować przestępczą działalność P., dlaczego urzędy skarbowe przymykały oko na jego działalność, dlaczego sąd rejestrowy wpisał P. jako prezesa zarządu, mimo że był wcześniej karany i takiej funkcji pełnić nie mógł. Jaką rolę w aferze odegrało ówczesne Ministerstwo Gospodarki itd.?

Zapowiadało się, że będzie poważnie. Że PiS naprawdę zależy na tym, by niejasne sprawy po poprzednikach wyjaśnić. A wyszło? Jak zwykle... Ławka specjalistów partii rządzącej okazała się krótka. W roli eksperta zaangażowano „dziennikarza śledczego", który pisze poradniki na temat tego, jak uniknąć płacenia podatków. Z jego książek można dowiedzieć się m.in., jak wyreżyserować zdradę albo upozorować zgon. Czy rzeczywiście dysponuje wiedzą, bez której komisja nie da rady prześwietlić wszystkich okoliczności afery? Szkolenie dla kilku parlamentarzystów pt. „Zostań Marcinem P. w jeden weekend" rusza już za tydzień. Chciałoby się powiedzieć: panie i panowie, bądźcie poważni! >A5