Jeszcze przed przesłuchaniem Michała Tuska przed komisją ds. Amber Gold było jasne, że nie będzie to kolejny zwykły dzień jej pracy. Na dziedzińcu przed budynkiem Sejmu Roman Giertych i Michał Tusk na zaimprowizowanej konferencji prasowej mówili dziennikarzom przed rozpoczęciem posiedzenia komisji, że jej działania to uderzenie w rodzinę byłego premiera. Później emocje już tylko rosły.
Obecność Romana Giertycha podniosła i tak wysokie polityczne ciśnienie całego przesłuchania. Od 2012 roku kwestia pracy Michała Tuska dla OLT Express była jednym z najbardziej politycznie zapalnych wątków całej afery Amber Gold. Syn byłego premiera był przez kilka miesięcy współpracownikiem OLT Express – tanich linii lotniczych – jednego z projektów Marcina P., który politycy PiS uznają za „pralnię pieniędzy" Amber Gold.
Ten wątek wywoływał i cały czas wywołuje pytania, co i kiedy Donald Tusk wiedział o całej sprawie. Największym problemem dla byłego premiera jest to, że po środowym przesłuchaniu wątpliwości dotyczące jego wiedzy o aferze jest więcej, a nie mniej. To główny efekt przesłuchania.
Chodzi o jeden moment przesłuchania: po ponad dwóch godzinach od rozpoczęcia, w dusznej i stosunkowo niewielkiej sali w budynku Sejmu padły słowa, których Michał Tusk będzie zapewne jeszcze długo żałował. – Wiedzieliśmy, że to lipa, że są pewne podejrzenia wobec Marcina P. – wypalił w pewnej chwili syn Donalda Tuska.
To „my" odnosi się oczywiście do jego ojca. – To jednoznacznie uderza w Michała Tuska. Przypomnijmy, że za współpracę z tą właśnie firmą dostawał wynagrodzenie. To też pokazuje, że instytucje państwa zawiodły, że afera nie została przecięta, np. gdy o Amber Gold ostrzegała KNF – mówi „Rz" Jarosław Krajewski, poseł PiS i jeden z członków komisji.